Reklama

Patrzeć prosto w oczy

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – W ostatnim czasie wiele się w Polsce mówi o tzw. polityce historycznej, jednak w sprawie edukacji historycznej robi się niewiele. To smutne, że dopiero przy okazji uroczystego pogrzebu śp. Jana Olszewskiego wielu Polaków otrzymało za pośrednictwem TVP tę porcję wiedzy z najnowszej historii, która pozwoliła im inaczej spojrzeć na zachodzące w Polsce procesy polityczne. Wielu zweryfikowało swą ocenę tych rządów i tych polityków, których kiedyś nazwano nieodpowiedzialnymi „oszołomami”. Dlaczego ta pejoratywna ocena tak bardzo przylgnęła do wielu zacnych ludzi, którym szczerze zależało na niepodległości i suwerenności Ojczyzny?

DR ANDRZEJ ANUSZ: – Właśnie dlatego, że im zależało na Polsce, a Polacy tak mało o nich wiedzieli. Nie wiedzieli, że rząd Jana Olszewskiego prowadził politykę niepodległościową. Dążył do trwałego zakotwiczenia Polski w strukturach Zachodu, a w polityce wewnętrznej starał się przede wszystkim wyhamować spowodowane planem Balcerowicza pustoszenie polskiej gospodarki; zakładał, że to państwo polskie – a nie prywatny, często obcy kapitał – powinno mieć pieczę nad strategicznymi dziedzinami gospodarki. Oczywiste było, że aby tak rozumiana polityka niepodległościowa mogła osiągnąć swój cel, nieodzowne były dekomunizacja i lustracja osób wpływowych.

– I to właśnie przez tę zapowiedź dekomunizacji upadł rząd Jana Olszewskiego?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Początkowo ten rząd miał poparcie niemal całego elektoratu Lecha Wałęsy z kampanii prezydenckiej 1990 r. Warto to dziś przypomnieć, że jeszcze wtedy Wałęsa występował z hasłami dekomunizacji i lustracji, deklarował prozachodnią politykę zagraniczną. Jednak wkrótce doprowadził do tzw. drugiej wojny na górze (pierwsza toczyła się wcześniej między Lechem Wałęsą a Tadeuszem Mazowieckim); zaczął tzw. wzmacnianie lewej nogi, czyli wspieranie postkomunistów. Prezydent Wałęsa odszedł więc od swojego programu wyborczego i właśnie tylko rząd Jana Olszewskiego kontynuował później ten program. Inne partie – nawet liberalny KLD Donalda Tuska – wspomagały Wałęsę we wzmacnianiu lewej nogi... Wojna na górze przynosiła fatalne skutki.

– Jednak dopiero pojawienie się tzw. listy Macierewicza i realne widmo lustracji wywołały prawdziwe trzęsienie ziemi...

– To była tylko bezpośrednia przyczyna odwołania rządu Jana Olszewskiego. Lustracja i dekomunizacja jakoby miały zachwiać posadami państwa – tak wtedy straszono Polaków. A w istocie szło o to, by zahamować proces naturalnych przemian społecznych i politycznych – zasygnalizowany przez wyborców 4 czerwca 1989 r. – który już nabierał rozpędu i już wymykał się spod kontroli okrągłostołowych decydentów. Musieli to zahamować, we własnym – często bardzo dosłownie – interesie.

– Do tego wyhamowania przemian przez odwołanie rządu Jana Olszewskiego przyczynili się jednak także niepodległościowcy...

– To prawda. KPN np. wycofała swoje poparcie z powodu przewidywanej lustracji i obecności jej przywódcy Leszka Moczulskiego na liście tajnych współpracowników SB. Podobnie zachowała się część ZChN, gdyż na liście tajnych współpracowników znalazło się nazwisko Wiesława Chrzanowskiego. Tak więc znaczna część niepodległościowych sojuszników przeszła do opozycji i mniejszościowy rząd nie mógł już wiele zdziałać.

– I miał przeciwko sobie prezydenta. Dlaczego Lech Wałęsa wycofał się z poparcia rządu? Dlaczego zgłaszał coraz bardziej szokujące pomysły polityczne?

– Wtedy nie wszyscy rozumieli, o co chodzi prezydentowi, większość społeczeństwa była zdezorientowana. Można przypuszczać, że ta desperacja Wałęsy brała się z jego niejasnej przeszłości, która właśnie mogła wyjść na światło dzienne... Niestety, zdecydował się na otwartą walkę z rządem; rzucał naprawdę groźnymi dla Polski pomysłami. Proponował np. zawarcie umowy polsko-rosyjskiej, na mocy której na terenie baz po wojskach radzieckich miały powstawać polsko-rosyjskie spółki, które byłyby niczym innym, jak bazą rosyjskiej agentury. Jan Olszewski kategorycznie się temu przeciwstawił.

– I to dosłownie w ostatniej chwili!

– Tak, bo Lech Wałęsa był już w Moskwie, już prawie siadał do stołu z Jelcynem! Na szczęście szyfrogram rządu do polskiej ambasady dotarł w porę i zapis o spółkach z polsko-rosyjskiej umowy został wycofany. Oczywiście, prezydent Wałęsa przyjął to jako swoją prestiżową porażkę i – w moim przekonaniu – to właśnie w tym momencie podjął decyzję o tym, że należy za wszelką cenę dążyć do odwołania rządu Jana Olszewskiego.

– Podobnie jak wtedy także dziś w społeczeństwie panuje przekonanie, że to jednak przede wszystkim „lista Macierewicza” zaważyła na ówczesnym zwrocie politycznym.

– To były naprawdę tylko wisienka na torcie i pretekst do ostatecznej rozgrywki z niezłomnymi „olszewikami”. 28 maja 1992 r. Sejm przyjął tzw. uchwałę lustracyjną, mimo że tzw. opozycja demokratyczna i część ugrupowań popierających Wałęsę nie wzięła udziału w głosowaniu, chcąc doprowadzić do zerwania quorum. Pamiętam, że na sali sejmowej było tylko 233 posłów, nieznaczna większość opowiedziała się za tą uchwałą. Na tzw. liście Macierewicza znalazło się ponad 60 nazwisk wysokich urzędników państwowych i posłów, ale o obrocie spraw zadecydowały trzy: Lech Wałęsa, Wiesław Chrzanowski i Leszek Moczulski. Jan Olszewski i my wszyscy z nim współpracujący już wiedzieliśmy, że rząd na pewno zostanie obalony.

– Jak Pan Doktor zapamiętał tamtą atmosferę, tamte zdarzenia?

– 4 czerwca rano zgodnie z uchwałą min. Macierewicz przekazał tę listę parlamentarzystom; zapanowały wielkie napięcie i konsternacja. W PAP pojawiło się słynne oświadczenie Lecha Wałęsy, w którym przyznał się, że w przeszłości podpisał kilka ubeckich dokumentów. W moim przekonaniu, gdyby wtedy szybko nie wycofał tego oświadczenia i przyznał się do „błędów młodości”, wszystko by mu wybaczono i historia Polski miałaby szansę pójść w innym kierunku.

– W tamtym czasie wielu Polakom wydawało się, że patrzą na jakiś sensacyjny film i nie nadążają za jego poplątaną akcją...

– A fakty są takie, że gdy tamtej nocy, 4 czerwca, policzono głosy – liczył je Donald Tusk – Wałęsa nabrał pewności, iż prościej będzie obalić rząd Jana Olszewskiego. Szybko wniósł więc wniosek poparty przez posła Jana Rokitę z UD o odwołanie rządu. Głosowanie zgodnie z porządkiem obrad miało się odbyć następnego dnia, jednak w Sejmie zapanowała jakaś dziwna gorączka, zarządzono natychmiastowe nocne głosowanie. Nie przejmowano się w ogóle nieobecnością głównego zainteresowanego...

– I wtedy to właśnie Pan Doktor zawiadomił premiera o tym, co się dzieje w Sejmie?

– Tak się złożyło. Z sekretarzem zespołu doradców premiera pojechaliśmy szybko do ówczesnego Urzędu Rady Ministrów. Był późny wieczór, premier odbywał naradę z prof. Zdzisławem Najderem – szefem zespołu doradców i z Wojciechem Włodarczykiem – szefem Urzędu Rady Ministrów. Zdziwił się: no jak to, przecież były ustalenia z marszałkiem Chrzanowskim, że głosowanie będzie jutro. Dał się jednak przekonać, że trzeba pilnie jechać do Sejmu. Pojechaliśmy, a równolegle z nami jechała z Belwederu kolumna samochodów z Lechem Wałęsą.

– Kto wygrał ten wyścig?

– Pierwszy do Sejmu wbiegł Lech Wałęsa. A premier za chwilę wygłosił swoje najważniejsze przemówienie w życiu.

– Niczego już nie dało się uratować, obronić?

Reklama

– Miałem takie poczucie, że niektórzy oczekiwali, iż premier rozpocznie w Sejmie pewną polityczną „grę teczkami”, że dojdzie do jakichś negocjacji. Całe szczęście, że premier Olszewski tej gry nie podjął, bo i tak zostałoby to wykorzystane przeciwko niemu. Premier, ku zaskoczeniu swoich oponentów, zachował się bardzo prostolinijnie, do bólu uczciwie, w żaden sposób nie starał się odsuwać tego, co miało nastąpić. Nie mamił przeciwników obietnicami, że wszystko jeszcze trzeba spokojnie rozważyć. Nie targował się o przetrwanie rządu, czego się spodziewano. Gdyby postąpił zgodnie z tymi oczekiwaniami, byłoby to tragiczne nie tylko dla samej idei lustracji, ale przede wszystkim byłoby to zaprzeczeniem tego, jak rozumiał politykę i sprawowanie władzy.

– Czy tamto pamiętne przemówienie premiera Olszewskiego zrobiło wrażenie na obecnych w Sejmie?

– Obawiam się, że nie na wszystkich. Wielu zwyczajnie się cieszyło, że odchodzi, niektórzy zachowywali się jak kibice na meczu... Ja do końca życia zapamiętam, jak premier Oleszewski powiedział, że gdy wyjdzie na ulice swego miasta, to będzie mógł patrzeć ludziom prosto w oczy. To, moim zdaniem, było jego credo polityczne i najważniejszy przekaz dla wszystkich polityków.

– Dlaczego polityk takiego formatu nie mógł później znaleźć sobie godnego miejsca także wśród politycznych przyjaciół, w środowiskach niepodległościowych?

– Rzeczywiście, powinien mieć takie miejsce... I nawet próbował je znaleźć. Po tym, co się stało, było oczywiste, że nasze środowisko nie weźmie udziału w tworzeniu nowego rządu. Tylko Jarosław Kaczyński jako lider Porozumienia Centrum podjął pewne rozmowy na temat powołania rządu Hanny Suchockiej. Z tego powodu doszło do podziału w PC; do bólu konsekwentny Jan Olszewski ze związaną z nim na dobre i złe grupą posłów utworzył Ruch dla Rzeczypospolitej – ten nasz klub sejmowy liczył wtedy kilkunastu posłów i senatorów. Do końca tamtej kadencji miałem zaszczyt siedzieć na ławie sejmowej obok Jana Olszewskiego... Dużo się wtedy od niego dowiedziałem i nauczyłem. Czułem się wyróżniony tym, że podczas gdy inni targowali się o udział w nowym rządzie, to my pozostawaliśmy przy swoim – byliśmy wciąż twardą antykomunistyczną opozycją. Byliśmy niezłomni i dumni.

– A jednak mówiono, że na własne życzenie zamknęliście się w rezerwacie...

– Najsmutniejsze było to, że nikt wtedy tego naszego zamknięcia się nie rozumiał. Było dużo emocji. Po kilku tygodniach okazało się, że jednak Jarosław Kaczyński nie wszedł do koalicji popierającej nowy rząd i starał się ponownie zbliżyć do Jana Olszewskiego; przeszedł do twardej opozycji.

– Czy można powiedzieć, że Jan Olszewski pozostawał już w cieniu Jarosława Kaczyńskiego?

– Relacje między obu tymi politykami były bardzo ciekawe i zawsze pełne wzajemnego szacunku. W 1997 r. to Jan Olszewski podał rękę Jarosławowi Kaczyńskiemu, który był wtedy bardzo krytyczny wobec powstającej właśnie Akcji Wyborczej Solidarność i nie chciał kandydować z jej list, chociaż cała jego partia PC kandydowała i w ramach AWS uzyskała mandaty dla kilkunastu posłów. Jarosław Kaczyński natomiast został posłem z listy Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego. Taka bywa przewrotność historii.

– Jan Olszewski nadal krył się na drugim planie sceny politycznej. Dlaczego?

– W dużym stopniu z własnego wyboru. Zawsze służył swoją wiedzą i kompetencjami. Był doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego, współpracował z Antonim Macierewiczem jako szef Komisji Weryfikacyjnej ds. Likwidacji WSI. Choć był w cieniu, to zawsze ciężko pracował dla dobra Polski i był wielkim autorytetem, nie tylko dla przyjaciół politycznych.

Dr Andrzej Anusz
Działacz opozycji antykomunistycznej, były poseł na Sejm RP, autor kilkunastu książek z dziedziny politologii i historii najnowszej, wydawca reprintu „Pism zbiorowych Józefa Piłsudskiego”. Wiceprezes Instytutu Józefa Piłsudskiego w Warszawie

2019-03-20 09:25

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Królestwo bez króla

Niedziela warszawska 40/2018, str. VII

[ TEMATY ]

Polska

Polska

wikipedia

Październik 1917 r. Rada Regencyjna Królestwa Polskiego po złożeniu przysięgi w warszawskiej katedrze, w drodze na Zamek

Październik 1917 r. Rada Regencyjna Królestwa Polskiego po złożeniu przysięgi w warszawskiej katedrze, w drodze na Zamek

Tworzone od końca 1916 r. przez Niemców i Austriaków Królestwo Polskie, nigdy monarchią nie zostało i tylko częściowo było polskie, ale stanowiło ważny krok na drodze do niepodległości

Za datę powstania zależnego od Niemiec i Austro-Węgier Królestwa Polskiego można uznać inaugurację Tymczasowej Rady Stanu – 14 stycznia 1917 r. lub późniejszą o dwa miesiące abdykację cara Rosji i tytularnego króla polskiego Mikołaja II – 15 marca.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Co nam w duszy gra

2024-04-24 15:28

Mateusz Góra

    W parafii Matki Bożej Częstochowskiej na osiedlu Szklane Domy w Krakowie można było posłuchać koncertu muzyki gospel.

    Koncert był zwieńczeniem weekendowych warsztatów, podczas których uczestnicy doskonalili lub nawet poznawali tę muzykę. Warsztaty gospelowe to już tradycja od 10 lat. Organizowane są przez Młodzieżowy Dom Kultury Fort 49 „Krzesławice” w Krakowie. Ich charakterystycznym znakiem jest to, że są to warsztaty międzypokoleniowe, w których biorą udział dzieci, młodzież, a także dorośli i seniorzy. – Muzyka gospel mówi o wewnętrznych przeżyciach związanych z naszą wiara. Znajdziemy w niej szeroki wachlarz gatunków muzycznych, z których gospel chętnie czerpie. Poza tym aspektem muzycznym, najważniejszą warstwą muzyki gospel jest warstwa duchowa. W naszych warsztatach biorą udział amatorzy, którzy z jednej strony mogą zrozumieć swoje niedoskonałości w śpiewaniu, a jednocześnie przeżyć duchowo coś wyjątkowego, czego zawodowcy mogą już nie doznawać, ponieważ w ich śpiew wkrada się rutyna – mówi Szymon Markiewicz, organizator i koordynator warsztatów. W tym roku uczestników szkolił Norris Garner ze Stanów Zjednoczonych – kompozytor i dyrygent muzyki gospel.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję