AGNIESZKA LOREK: - (tuż po noworocznym koncercie w Strzemieszycach Małych) Brawo, brawo, Księże Pawle, tak rozgrzał Ksiądz atmosferę i wprowadził ludzi w latynoskie rytmy, że chyba w następną niedzielę zaczną tańczyć w kościele, na wzór dzisiejszy.
PADRE PABLO EDIGSON: - (uśmiech) Ale najpierw niech się pomodlą, tak jak to było dzisiaj podczas Mszy św., a potem mogą z Księdzem Proboszczem pośpiewać i potańczyć nawet... Zaprezentowałem wiele utworów, były rzeczywiście różnorodne, od pieśni bożonarodzeniowych poprzez moje autorskie piosenki z płyty, a także te, które są mi szczególnie bliskie i drogie. Nie zabrakło też bardzo znanych utworów, jak choćby „O, sole Mio” czy „Ave Maria”, choć przyznam szczerze nie było to łatwe, bo dość zimne powietrze dociera do strun głosowych podczas oddechu i czasami robi się problem z moim głosem. Ale jakoś się udało...
- Skromnie..., ludzie zachwyceni, a mimo zimna atmosfera gorąca...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Cieszę się, to mnie właśnie ujmuje w Polakach - rodzinna, ciepła atmosfera, ogromna życzliwość, czuję się tu jak w domu, chce się tutaj po prostu wracać.
- No właśnie, stąd pewnie te trzy wizyty w ubiegłym roku. A jak wszystko się zaczęło?
Reklama
- Polska jest krajem, który szczególnie noszę w sercu, a to dzięki wielkiemu Człowiekowi z tegoż kraju, bł. Janowi Pawłowi II, z którym czuję od wielu lat głęboką więź duchową. Gdy na studiach w Rzymie poznałem ks. Tomasza Kubiczka, rodem z Polski, a konkretnie z parafii Matki Bożej Szkaplerznej w Strzemieszycach Małych, zawiązała się nasza przyjaźń. Przyszedł czas, by z jego pomocą odwiedzić ojczyznę Papieża Polaka. To właśnie z Ojcem Świętym związana była moja pierwsza, najkrótsza wizyta w czerwcu ub.r. Wówczas, wraz z ks. Tomaszem, kolegą, przewodnikiem i tłumaczem odwiedziłem Kraków, a szczególnie Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Zważywszy na fakt, ze Miłosierdzie Boże nie ma granic, a Wenezuela mocno się na nim opiera, było to dla mnie niezwykle wzruszające przeżycie duchowe. Znalazłem się w klasztorze łagiewnickim, z którego Miłosierdzie wzięło początek, by potem dotrzeć do najodleglejszych zakątków globu ziemskiego.
- Nawet do Ameryki Południowej, z której Ksiądz pochodzi. Słyszałam, że w Księdza domu rodzinnym, a także w mieszkaniach Księdza rodzeństwa jest miejsce na trzy szczególne wizerunki...
- Tak, u moich rodziców, sióstr i braci, bo mam 8 rodzeństwa, wiszą obrazy „Jezu, ufam Tobie”, św. s. Faustyny i bł. Jana Pawła II. Ogromnie ufamy Miłości Miłosiernej, stąd te święte znaki, związane mocno z Polską.
- We wrześniu przyjechał Ksiądz po raz drugi do nas, tym razem na dłużej... Jednak pobyt ten mógł zakończyć się dramatycznie.
Reklama
- Rzeczywiście, otarłem się wtedy o śmierć. Wyjeżdżając żegnałem się z rodzicami i rodziną w pełni sił, całkiem zdrowy i szczęśliwy, że wyruszam do Polski. Nie wiedziałem jednak, że dopadnie mnie tutaj denga, potencjalnie śmiertelna wirusowa choroba odzwierzęca, której objawy występują kilka dni po ukąszeniu komara. Kilka lat studiowałem w Rzymie, więc odporność na tę chorobę mam słabszą. W Wenezueli ugryzł mnie komar, a w Polsce przyszły objawy: wysoka gorączka, silne bóle głowy, stawów i gałek ocznych, zmniejszające się czucie w rekach i nogach, arytmia serca, silna niestrawność, wymioty, biegunka, objawy depresji. Wirus mocno zaatakował. Była to trzecia, najgorsza wersja dengi krwotocznej, bardzo niebezpiecznej i nieprzewidywalnej w konsekwencjach. Ubywało płytek krwi i stawałem się coraz słabszy. Przy tak niskim poziomie płytek krwi istniało duże ryzyko wystąpienia krwotoków zewnętrznych z oczu, uszu, jamy ustnej, a nawet na całym ciele. Mój poziom płytek wynosił wówczas ok. 25 tys. (dolna minimalna granica wynosi 140 tys.) Otrzymywałem 3 razy dziennie leki przeciwkrwotoczne, kwas foliowy oraz bardzo dużą ilość kroplówek (ok. 25 l w trakcie całego pobytu). Właśnie dlatego, aby uniknąć krwotoków zewnętrznych będących następstwem drastycznego wydalania przez organizm płytek krwi wraz z moczem i kałem, lekarze przewidywali ewentualną transfuzję masy płytkowej. Personel Szpitala Zakaźnego w Chorzowie, gdzie natychmiast się znalazłem, robił co w ich mocy, stanął na wysokości zadania, z pełnym profesjonalizmem, jednak nie wszystko jest w rękach ludzkich. Stan był krytyczny, myślałem, że to po prostu koniec. Zacząłem wtedy mocno myśleć o mojej rodzinie, zwłaszcza o mamie. Wówczas zwróciłem się do Boga, ze jestem przygotowany, by odejść - jeśli taka jest Jego wola, to niech tak się stanie, ale moja rodzina na to nie zasługuje. Żegnali mnie zdrowego, a teraz mają odebrać moje ciało? - pytałem. To byłby dla nich koszmar. Prowadziłem taki wewnętrzny monolog z Bogiem. W tym cierpieniu zwróciłem się też do bł. Jana Pawła II. Pomóż mi, bo jestem w Twoim kraju, przyjechałem, by zobaczyć, gdzie żyłeś, gdzie zrodziłeś się dla Kościoła, nie zostawiaj mnie samego. Potem poprosiłem pielęgniarkę, by pomogła mi zejść z łóżka, ale to według niej nie było możliwe w moim stanie. Sam więc na własne ryzyko spróbowałem to zrobić, udało mi się uklęknąć przy łóżku i zacząłem się modlić do Ojca Świętego. Potem zasnąłem na 5 godzin. Kiedy się obudziłem było lepiej, zaczęła wracać siła w nogach, ogólny stan zaczął się poprawiać, zrezygnowano więc z przetoczenia krwi. Kolejne dni przynosiły dalszą poprawę. Choć osłabiony, ale cały i zdrowy wróciłem do Caracas.
- To niesamowita historia, jak ją Ksiądz postrzega, rozumie?
- Widzę w tym wszystkim ręce Pana Boga, który przez Błogosławionego z Polski dokonał cudu. W tym miejscu należą się słowa uznania i wdzięczności dla personelu medycznego, który zrobił wszystko, co mógł, a reszty dokonał Jan Paweł II. Jestem o tym przekonany. Dlatego pod koniec grudnia gnało mnie do Polski, by podziękować wszystkim tym, którzy w dniach choroby wspierali modlitwą, dodawali otuchy i spieszyli na ratunek. Przez to dramatyczne wydarzenie jeszcze bardziej czuję się z Wami związany, dlatego z prawdziwą radością przy żłóbku betlejemskim śpiewałem na Bożą chwałę i dla pokrzepienia ludzkich serc. Podczas tego wrześniowego pobytu udało mi się jednak trochę pośpiewać, a nawet ochrzciłem dziecko w Strzemieszycach Małych, które dziś też mi wtórowało podczas koncertu.
- Mam nadzieję, że kolejne podróże do Polski będą już tylko bardzo miłe i pełne pięknych przeżyć. Tymczasem wraca Ksiądz do Caracas, do pracy...
Reklama
- Wracam do swojej posługi wikariuszowskiej w kościele La Eremita w diecezji św. Krzysztofa (San Cristobal), w Wenezueli. Jestem tam dopiero 2 miesiące, więc to początek moich kontaktów z parafianami. Jestem również kapelanem w Collegio Bambini, gdzie prowadzę 50-osobowy chór dziecięcy. Poza tym koncertuję w różnych miejscach na zaproszenie parafii, placówek, ośrodków.
- A jak zaczęła się ta „śpiewacza” historia?
- Od małego dziecka tworzyłem jakieś słowa, układały mi się do nich melodie; gdy miałem 13 lat skomponowałem piosenkę dla mojej mamy, która znalazła się na wydanej w maju ub.r. płycie. Jako młodzieniec śpiewałem w chórach, a także jako solista, grałem też na gitarze. W seminarium również zasilałem chór swoim głosem. Już jako ksiądz pomyślałem, że może by nagrać jakiś singiel, jedną piosenkę, ale w najśmielszych marzeniach nie myślałem o wydaniu własnego albumu. Stało się inaczej. Zbieg okoliczności, Boża Opatrzność, wielu dobrych ludzi napotkanych po drodze…? Wszystko to zaowocowało stworzeniem, nagraniem płyty. Mój cały, dotychczasowy repertuar zawiera ok. 50 autorskich piosenek, a do nagrania wybrałem 12 utworów. Są różnorodne i skierowane do wszystkich - do Boga, do Jego Matki, do mojej mamy, do dzieci itd. Różnorodna tematyka, różnorodne rytmy, różnorodny klimat, zresztą kto ma, doskonale o tym wie.
- Jak wyjaśnić jej tytuł: „Haz que todo florezca”?
- „Spraw, aby wszystko zakwitło”. Zakwitło, w sensie - powróciło, przebudziło się do życia.
- Podczas naszej rozmowy często wspomina Ksiądz o swojej rodzinie, może więc teraz kilka słów właśnie o niej...
Reklama
- Bo rodzina jest dla mnie bardzo ważna, w niej wzrastałem i z niej wyszło moje kapłańskie powołanie. To, że jestem dziś kim jestem zawdzięczam właśnie rodzinie, mojej mamie Marii i tacie Carlosowi. Rodzice całą naszą dziewiątkę wychowywali w atmosferze głębokiej pobożności, zachowując najwyższe wartości chrześcijańskiego życia, w miłości, braterstwie, przebaczaniu i przyjaźni. Żyją skromnie, utrzymują się z rolnictwa, nie są bogaci, ale też nic im nie brakuje. Bardzo ich kocham.
- Święcenia kapłańskie przyjął Ksiądz 25 sierpnia 2007 r. Co działo się potem?
- Od 2007 do 2009 r. pracowałem jako wikariusz w bazylice mniejszej św. Piotra Apostoła w Caracas, a następnie zostałem wysłany do Rzymu na studia z zakresu prawa kanonicznego. W październiku 2012 r. wróciłem do Wenezueli.
- Jesteśmy u progu nowego, 2013 r. Jaki on będzie dla Księdza?
- Przyjmę wszystko, co Bóg da. Wierzę, że będzie czuwał nade mną, nad całą rodziną naturalną i parafialną, nad całym Kościołem w Wenezueli. W parafii chcę zając się młodzieżą i dziećmi. Jeśli zaś chodzi o śpiew, to myślę o wydaniu płyty z pieśniami wielkopostnymi oraz bożonarodzeniowymi. Może się uda...
- Jakaś podróż może w planie?
- Tak, do Polski, nie wiem tylko kiedy, ale mam cały rok.
- Wszyscy zapewne bardzo się ucieszą, może tym razem uda się zaśpiewać dla większego grona publiczności, a w naszej diecezji okoliczności co nie miara...
- Z największą przyjemnością. Na koniec, ale za to najserdeczniej pozdrawiam Pasterza diecezji sosnowieckiej, bp. Grzegorza Kaszaka, którego udało mi się poznać, odwiedzić i porozmawiać z nim. Mam nadzieję, że przy następnym pobycie spotkamy się znowu.
* * *
Padre Pablo Edigson ma swoją stronę internetową www.padrepablo.com. Obecny jest także na portalach społecznościowych facebook oraz twitter.