Trzeba troszkę dźwigać ten swój krzyż, a często jest to krzyż niezrozumienia, trzeba być zawsze na niego gotowym i nie marudzić, nie narzekać, nie liczyć na łatwy chleb – mówi kapłan, dzisiaj mieszkaniec Domu Księży Emerytów, ale bardzo aktywny; wciąż gdzieś pomagający w parafiach, poruszający się własnym samochodem, posługujący się komputerem.
Furmanką do I Komunii św.
Wiktor Zapart przyszedł na świat 22 maja 1935 r. w miejscowości Brynica Sucha, parafia Cierno, gmina Jędrzejów (dzisiaj to parafia Skroniów). Do kościoła było 7 km, rodzice prowadzali tam dzieci i sami chodzili „na ile mogli”; owszem, przyszły kapłan odebrał dobre rodzinne wychowanie religijne, ale nie przypomina sobie jakiejś szczególnej gorliwości, choć tak – mama dużo się modliła. I wspólne majówki pod krzyżem, niezapomniane. Warunki także nie pozwalały na bycie ministrantem, kiedy to często – co poświadczają świadectwa księży, rodzi się powołanie. Jeśli myślał o kapłaństwie, to jeszcze na pewno nie wtedy. Było ich czworo rodzeństwa, on najstarszy (jedna z sióstr w dzieciństwie zmarła), rodzice mieli kilkuhektarowe gospodarstwo, co klasyfikowało rodzinę do tzw. klasy kułackiej i utrudniało dostanie się do niektórych wymarzonych szkół.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Ale najpierw, jak u każdego, była to szkoła podstawowa w Warzynie, 3 km na piechotę, codziennie. – Warunki, no cóż, były trudne, szczególnie w okupację. Pamiętam zimowe drewniaki, spód był z drewna, cholewki zrobione z czego się dało, w lecie – boso – wspomina dzieciństwo ks. Zapart. Do I Komunii św. przystąpił w 1944 r., przygotowywali ich, łącznie 2-3 liczne roczniki, dwaj księża wysiedleni z Poznania, ks. Len i ks. Ruchaj.
Zbliżał się front, podczas uroczystości w kościele słychać było armaty. – Furmanką jechaliśmy, a że padało, przykryli mnie jakimś kocykiem. Po powrocie do domu przebrałem się, dostałem do ręki łańcuch i hajda pasać krowy, bo potrzeba było mleka… – opowiada kapłan. Tata spędzał całe dnie na budowie lotniska niemieckiego w Warzynie. Cała rodzina mieszkała w jednej izbie, w ciągłym poczuciu strachu (najbardziej przed Ukraińcami), może dlatego siostra poparzyła się, w tej ciasnocie?
To nadal tajemnica
Reklama
W 1947 r. Wiktor Zapart przystąpił do sakramentu bierzmowania, którego udzielał bp Franciszek Sonik. Były to czasy powojennego chaosu i zaginionych dokumentów. Bierzmowanych był tłum, a świadek jeden dla chłopców, jeden dla dziewcząt. Czy już wtedy myślał o kapłaństwie? – Skąd, księdza widziałem tylko przy ołtarzu – mówi. Kolejny etap to liceum w Wodzisławiu, od X klasy – LO w Jędrzejowie; w tamtym okresie ks. Alfons Wileński stał się zapewne tą postacią w sutannie, która zrodziła pierwsze nieśmiałe myśli o kapłaństwie. I choć wtedy złożył podanie do Niższego Seminarium Duchownego, jednak maturę zdał w Jędrzejowie. – Do Wyższego Seminarium Duchownego przyjmował mnie ks. inf. Zygmunt Pilch i tak skomentował mój ubogi życiorys: „Laboga, nie wysiliłeś się”. Ale o czym tu było pisać? – wspomina dzisiaj ks. Zapart. Jestem księdzem już 60 lat, Pan mnie powołał, ale dlaczego, to nadal dla mnie wielka tajemnica – dodaje.
W seminarium studiował (ku zdumieniu wielu osób) w latach 1953-59. Łatwo nie było, po łacinie nie umiał ani słowa. Na pierwszym roku było ich 40, ale „część się wykruszyła”, ostatecznie wyświęcono 25, żyje ich siedmiu.
Niezapomnianą formację duchową wobec kleryków stosował ks. Wojciech Piwowarczyk, dzisiaj Sługa Boży. Przystępny, ludzki, nigdy nie krzyknął, „co tam synku zbroiliście”, zwykł mawiać. Na VI roku ks. Edward Chat – imponował pobożnością, spokojem. – Był moim wzorem i spowiednikiem, tak jak ks. Zygmunt Pilch, czy ks. Jan Mucha, późniejszy proboszcz na Baranówku. – Śpiewu uczył nas Jerzy Rosiński – lubiłem te zajęcia, z kolei łacinę wykładała bardzo wymagająca prof. Straszowa. Dużo tych teksów łacińskich trzeba było czytać, np. z teologii moralnej, dogmatycznej. Czasami klerycy szli na stadion (parami! ) aby pograć w piłkę nożną, a spróbowaliby zdjąć sutanny (raz dostali za to potężną reprymendę od ks. rektora Sobalkowskiego). Do zajęć fizycznych była sala gimnastyczna, a kleryk Zapart przez dwa lata opiekował się także kaplicą w starym budynku.
Wikariaty bez toalet? A jednak
Święcenia rocznik ks. Wiktora przyjmował przez posługę bp. Czesława Kaczmarka, ale w dwóch świątyniach: w Miechowie i kieleckiej katedrze, bo takie było życzenia Pasterza, by być bliżej diecezji.
Reklama
Ks. Zapart otrzymał święcenia prezbiteratu 31 maja 1959 r. i dotąd na wspomnienie leżenia krzyżem, wilgotnieją mu oczy. Potem było śniadanie na plebanii, i tyle, jeśli chodzi o zewnętrzną oprawę uroczystości. – Samo ogromne przeżycie, świadomość wybrania i oddania się Bogu w całości, są pewnie dzisiaj podobne – zastanawia się kapłan.
Rozpoczęła się ciężka praca wikariuszowska, w trudnych warunkach, z ogromnym wysiłkiem katechezy, bez środków lokomocji, lata 1959-71.
Strożyska (brak światła, wieczory przy lampie naftowej, nie ma bieżącej wody, ponad 30 godzin lekcji); Bolesław k. Olkusza, gdzie rozłam wprowadzili narodowcy (zamiast łazienki miednica, ale jest już motocykl!), Goleniowy (trzy punkty katechetyczne, nadal bez sanitariatów); Pińczów (też trzy punkty, trochę lepsze warunki); św. Józef Robotnik w Kielcach, wreszcie kielecki Baranówek – do 1971.
– W tamtym okresie bardzo dużo uczyłem, były to liczne grupy i przeróżne szkoły, nawet specjalne, ale nigdy nie doznałem przykrości od ludzi – opowiada.
Czasy budowy
Reklama
– Zostałem skierowany do tworzenia parafii NMP Matki Kościoła w podkieleckiej Dąbrowie. Zamieszkałem przy rodzinie z czwórką małych dzieci, a była to rodzina wspaniała, z którą do dzisiaj utrzymuję kontakt – mówi ks. Zapart. Okoliczności dla budowy kościoła były trudne, z nieprzychylnością władz i szykanami ze strony UB, z czym świetnie radził sobie np. bp Jaroszewicz. – Choć cisnęliśmy się w kaplicy, która mierzyła może ze 40 m (wchodziło 200 ludzi) albo pod plandeką, były to dla mnie wspaniałe czasy, ludzie chcieli mieć swój kościół, garnęli się do pomagania, wzrastała gorliwość religijna – na 2000 wiernych rozdaliśmy 44 tysiące komunii św. w jednym roku – opowiada ks. Zapart, wspominając także misje pallotyńskie czy peregrynację Obrazu MB Jasnogórskiej.
W 1976 r. zostaje mianowany proboszczem w Tumlinie, w par. św. Stanisława BiM i MB Śnieżnej. Pamięta prace remontowe przy kościele, budowę kaplicy w Kołomanii, inicjatywy duszpasterskie, które skutkowały wzrastającą gorliwością wiernych – 56 tys. komunii na ok. 3 tys. ludzi, jak cytuje z pamięci. W 1982 r. ks. Zapart został proboszczem w Chęcinach, ale zdrowie zaczęło mu poważnie podupadać, szczególnie nerki, jak przypuszcza – efekt tułaczych lat wikariuszowskich, lat spędzanych w zimnych kościołach i konfesjonałach. 4 lata w Chęcinach to także kościoły dojazdowe w Radkowicach i Woli Murowanej, no i pamiątka szczególna – praca magisterska poświęcona Chęcinom właśnie. Potem Suków – i to przeniesienie nazywa trafieniem z deszczu pod rynnę, bo kościół był równie zimny, zawartość kielicha zamarzała podczas Mszy św.; kapłan nie uniknął kilku poważnych operacji. – Głosiłem też wtedy dużo rekolekcji, misji – wspomina.
22 lata w Gołczy
Reklama
Proboszczem w Gołczy w dekanacie miechowskim był do emerytury. Wprowadził kult MB Nieustającej Pomocy, Dzieciątka Jezus, nabożeństwa fatimskie. Regularnie do kościoła chodziło 60%, ok 20% – „często, ale nie zawsze”. Proboszcz prowadził bieżące remonty w kościele i na cmentarzu parafialnym, budował nową plebanię i małą kaplicę w Wielkanocy – w sumie daje to pokaźną listę prac prowadzonych równolegle z posługą duszpasterską. Ciepło wspomina odpusty, procesje Bożego Ciała, święta. Od czasu do czasu musiał się „podreperować w szpitalu” („cztery szpitale krakowskie zaliczyłem”) i to w Gołczy świętował bardzo uroczyście jubileusz 50-lecia kapłaństwa. Jest Honorowym Obywatelem Gołczy, otrzymał także złotą odznakę od OSP, a jubileusz dokumentują liczne pamiątki, albumy, statuetki.
– Jak przyglądam się tym minionym latom, to myślę, że starałem się pracować, na ile zdolności i siły pozwalały. Chyba dobrze mi szło prowadzenie chóru (w Strożyskach, na Baranówku), lubiłem też zajmować się ministrantami – opowiada. – Za pracę magisterską wziąłem się dość późno, na wikariacie na Baranówku – wspomina kapłan. Studiował na KUL w l. 1970-72, ale pracę magisterską pt. „Kościół parafialny w Chęcinach od XIII wieku do 1815 roku”, napisaną pod kierunkiem ks. prof. dr. hab. Anzelma Weissa obronił w 2006 r.
Czas emerycki
– Emerytura ani starość nie mogą być zaskoczeniem, bo to naturalny etap, do którego dobrze się przygotowałem – śmieje się ks. Wiktor Zapart. Na emeryturze jest od sierpnia 2010 r. W każdą niedzielę wyjeżdża swoim samochodem, aby pomagać w parafiach – ostatnio jest to parafia Chrystusa Króla na Baranówku (gdzie jeszcze jako wikariusz prowadził lekcje religii nad zakrystią), gdzie jest lubiany i ceniony za – no właśnie, za uśmiech, prostotę, postawę kapłańską. Ksiądz-emeryt dojeżdżał m.in. do Łosienia, Dąbrowy, Jaworzni i do wielu innych. Przestrzega codziennych ok. 2 km spacerów. Czyta, korzystając często z pomocy komputera – Pismo Święte, Kossak-Szczucką, Słowackiego, Mickiewicza.
Reklama
Swoim samochodem był w Austrii, we Włoszech, pielgrzymował do Ziemi Świętej, Fatimy. Szczególne nabożeństwo żywi do MB Nieustającej Pomocy i do św. Józefa, codziennie odmawia cztery części różańca.
Co mógłby powiedzieć dzisiaj młodym kapłanom? – Starajcie się utrzymać dystans, poważnie traktujcie wiernych i swoje obowiązki, bo praca uszlachetnia. Nie ustawajcie w modlitwie, módlcie się nieustanie, także pracą.
Za 60 lat kapłaństwa ks. Wiktor Zapart wraz innymi księżmi dziękował w Częstochowie 23 maja br., a 29 maja w Domu Księży Emerytów Mszy św. w intencji jubilatów przewodniczył bp Jan Piotrowski.