Komu jak komu, ale harcerzom nie trzeba wymyślać aktywności. Ta organizacja od lat burzy mit o młodzieży zamkniętej w czterech ścianach i zajmującej się wyłącznie swoimi sprawami. – Środowisko, w którym się obracam, to przede wszystkim harcerze, więc siłą rzeczy znam wiele osób, które chcą się angażować, chcą brać odpowiedzialność. Znam też, oczywiście, młodych ludzi, którym się nie chce, którzy nie są zainteresowani działaniem na rzecz innych. Jestem jednak zdania, że nie należy ich skreślać, a raczej próbować ich w coś wkręcić. Może to być harcerstwo, bo to organizacja dla każdego. Ale są też inne. Ważne, żeby próbować – mówi Oskar Sakowicz z 50. Warszawskiej Drużyny Harcerzy „Sztorm” im. gen. Mariusza Zaruskiego.
Oskar związany jest z harcerstwem od lat, bo zaczynał jeszcze od zuchów. Dzisiaj jest drużynowym i podkreśla, że harcerstwo to przestrzeń, w której młody człowiek może się rozwijać na wielu poziomach: – Dobrym przykładem są nasze obozy, na których zdobywamy sprawności. Fajne jest to, że jest ich taka ilość, iż naprawdę każdy może pójść w kierunku swoich zainteresowań. To może być piłka nożna, to mogą być komputery itd. Wybieramy sprawność i zdobywamy punkty, uczymy się czegoś nowego albo udoskonalamy się w naszej dziedzinie. Uczymy się wielu fajnych rzeczy i poznajemy ciekawych ludzi. Ale według mnie, najważniejsza w harcerstwie jest służba.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Ta służba objawia się na wiele sposobów, w zależności od wieku i pełnionej funkcji. Inne zadania ma zastępowy, inne przyboczny, a jeszcze inne drużynowy. – Na przykład zastępowy jest zobowiązany do przeprowadzania cotygodniowych zbiórek. Ja jestem drużynowym, więc raz w miesiącu uczestniczę w zbiórce drużyny, jednak biorę udział w przygotowaniach do obozów, zimowisk czy innych wyjazdów, więc chociaż w tygodniu nie mam dużo pracy, to są okresy w ciągu roku, kiedy muszę się szczególnie zaangażować i jest to intensywny czas – opowiada Oskar. Harcerzem jest się stale – i w roku szkolnym, i w wakacje. Wyjaśnia: – Tego lata przez prawie cały lipiec byliśmy na obozie w okolicach Zielonej Góry, a początek sierpnia spędziliśmy na Zlocie Powstania Warszawskiego. Ponieważ mieszkamy w Warszawie, co roku włączamy się w jego organizację. Teraz też tak było. Podczas takich wydarzeń bardzo dobrze widać, na czym polega służba harcerska i jak wielu osobom pomagamy. To jedna z rzeczy, które trzymają mnie przy harcerstwie – czuję się potrzebny.
Można się zastanowić, czy wakacje nie są po to, żeby odpoczywać. – To prawda, że było męcząco, ale mimo to bardzo miło wspominam ten czas. Reszta wakacji była luźniejsza. Zbieramy siły, bo od września zaczynamy działać od nowa, pełną parą – zapewnia.
W grupie jest łatwiej
Reklama
Amelia Tołoczko z Rzepina (diecezja zielonogórsko-gorzowska) zaczyna teraz czwartą klasę liceum i czwarty rok wolontariatu. Szkolne Koło Caritas, z którym jest związana, działa bardzo prężnie, m.in. wygrało w konkursie „Wolontariat łączy pokolenia” grant na założenie Ogrodu Dobra, zdobyło też 1. miejsce w ogólnopolskim konkursie „Dobra jest więcej”. Rzepińscy wolontariusze za swoją działalność są również nagradzani indywidualnie. Choć, jak tłumaczy Amelia, nie robią tego dla pochwał. – Dzięki różnym akcjom i stałym działaniom odkrywam, jakim człowiekiem jestem tak naprawdę. Jestem dumna z tego, że mogę iść do ludzi i pomagać tam, gdzie jest taka potrzeba. Kiedy się widzi, jak zmienia się człowiek, któremu udzielono pomocy, to już inaczej patrzy się na świat. Dziś nie wyobrażam sobie, że mogłabym przejść obojętnie, gdy ktoś prosi o pomoc. Myślę, że takie sytuacje to jakaś próba dla nas – czy podejdziemy, czy zapytamy, czy się tym przejmiemy. Wolontariat opiera się właśnie na byciu wrażliwym na drugą osobę i jej trudności. Ojciec Pio powiedział: „Jeśli nie troszczysz się o bliźnich, to oddalasz się od obrazu Chrystusa”. Te słowa bardzo chwytają mnie za serce – mówi, i dodaje, że takich postaw nauczyła się przede wszystkim dzięki rodzicom: – Po prostu nie potrafię patrzeć obojętnie w oczy człowiekowi, który tylko czeka cicho z nadzieją, że ktoś poda mu dłoń, że ktoś go wesprze.
Szkolne Koło Caritas w Zespole Szkół w Rzepinie powiększa się z roku na rok. – Cieszy mnie, że mogę coś robić z moimi rówieśnikami, że jest nas tak dużo – zaznacza Amelia. Młodzież działa na terenie szkoły, ale wychodzi też do lokalnej społeczności, a nawet dalej. Wolontariuusze przygotowują paczki dla ubogich rodzin, biorą udział w przedświątecznych zbiórkach żywności „Tak, pomagam”, organizują kiermasze na rzecz dzieci z Afryki czy też włączają się w akcję „Zakochani dla chorych”. – Chodziliśmy wtedy do hospicjum i robiliśmy takie zupełnie proste rzeczy: rozmawialiśmy z mieszkańcami, staraliśmy się, by poczuli, że nie są sami. Zbieraliśmy również fundusze na wsparcie hospicjum. Do dzisiaj pamiętam też, jak pomagaliśmy uchodźcom, którzy przybywali do nas z Ukrainy. Przychodziłam na dworzec, kiedy tylko szkoła mi na to pozwalała. Ludzie wysiadali z pociągów, czasem sami, czasem z rodzinami. Podawałam im herbatę czy kawę. Było tam zresztą sporo wolontariuszy, również młodych. I mimo że to był naprawdę trudny czas, to jednak czuło się też radość z tego, że tyle osób ma w sobie empatię, która popycha je do niesienia dobra.
Reklama
Amelia na potrzeby wolontariatu wykorzystuje również swoją pasję, czyli fotografię. Dokumentuje przebieg różnych akcji. – Pokazujemy naszą pracę w mediach społecznościowych. Nie robimy tego po to, by się chwalić, ale zależy nam na tym, aby jak najwięcej osób dowiedziało się, że można zrobić coś dobrego. W moim otoczeniu wciąż widzę ludzi, którzy chcą się włączać w wolontariat, nawet jednorazowo, np. zrobić zakupy dla kogoś potrzebującego czy jeśli jest taka potrzeba, poświęcić swój czas i kogoś odwiedzić. W większej grupie też łatwiej jest coś zorganizować, wymyślić i przeprowadzić – przekonuje.
Nie chcą marnować czasu
Okazuje się, że młodzież wcale nie musi czekać, aż starsi się nią zajmą. Wręcz przeciwnie – często to właśnie młodzi ludzie przejmują inicjatywę. – Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z Katolickim Stowarzyszeniem Młodzieży, spodobało mi się, że od początku słyszałem: „Chodź, coś zrobimy. Jak nie umiesz, to cię nauczymy, pokażemy jak” – wspomina Remigiusz Miśków z Rzeszowa. – To właśnie sprawiło, że zostałem. Lubię coś robić, lubię pomagać.
Remigiusz razem ze swoją wspólnotą nie tylko się formuje, ale też posługuje w różny sposób w parafii, zarówno przy specjalnych okazjach, takich jak piknik rodzinny czy wieczornice patriotyczne, jak i na co dzień, chociażby podczas Mszy św. – Działamy też bardziej diecezjalnie. Organizujemy np.: turnieje siatkówki, piesze wędrówki międzyparafialne, tzw. złaziska, rekolekcje adwentowe czy wielkopostne, zimowiska, a przede wszystkim obozy formacyjne w czasie wakacji. Zaangażowanych jest w to wiele młodych osób, które wręcz czekają na ten czas, bo ta posługa jest bardzo satysfakcjonująca. W te wakacje posługiwałem już na takim turnusie i mogę szczerze powiedzieć, że było fajnie. Te wyjazdy to szansa na to, by przekazać wiarę, mamy okazję dać świadectwo, że kierujemy się w życiu wartościami – wyznaje.
Reklama
KSM-owiczom pomagają księża asystenci, ale pomoc nie oznacza wyręczania. Tu przede wszystkim młodzież angażuje się i bierze odpowiedzialność. – Myślę, że lepiej nie mogłem trafić. Nauczyłem się wychodzić do ludzi, co bardzo mi się przydaje, ponieważ z natury jestem raczej introwertykiem. Podoba mi się, że kiedy trzeba coś zrobić, to po prostu to robimy. A że działamy we wspólnocie, to wzajemnie się wspieramy. Nie chodzi zresztą tylko o KSM, bo widzę, że tak funkcjonują też młodzi ludzie związani z innymi grupami – chcą brać coś na swoje barki i być odpowiedzialni, nawet jeśli może się to wydawać niepopularne. Nie chcą marnować czasu nad telefonem, zamiast tego rozwijają swoje pasje, mają pomysły, próbują różnych rzeczy i chcą robić coś dobrego – zauważa Remigiusz, który od roku jest członkiem delegatem do Krajowej Rady KSM. – To zaangażowanie na szczeblu ogólnopolskim daje mi dużo satysfakcji. Mam kontakt z ludźmi z innych diecezji, a najlepsze jest to, że ci ludzie chcą ze sobą pracować. Spotykamy się, jeździmy do swoich miejscowości, zastanawiamy się, jak jeszcze bardziej rozkręcić nasze stowarzyszenie. Dzięki temu zyskałem też szersze spojrzenie na różne sprawy i widzę dziś np., że młodzież z innych diecezji niekoniecznie musi działać tak samo jak my. Fajne są ten kontakt i wymiana doświadczeń – informuje.
Pojedź i opowiadaj o Jezusie
Czasami chęć zrobienia czegoś dla bliźnich kieruje nas bardzo daleko. Tak dzieje się w życiu Karoliny Maleszewskiej z Białegostoku, która miała okazję współprowadzić rekolekcje w Kenii i już przygotowuje się do kolejnych. – Szukałam miejsca dla siebie w Ruchu Światło-Życie. Byłam akurat po trzecim stopniu i myślałam o różnych diakoniach. Wtedy przypadkiem usłyszałam o dwójce animatorów, którzy akurat wyjeżdzali do Afryki. Zaciekawiło mnie, że jest taka droga. Rok później leciała tam kolejna grupa i wtedy pomyślałam, że warto spróbować, bo może właśnie to jest miejsce dla mnie. I kiedy zaczęłam formację w diakonii misyjnej, odkryłam, że tak naprawdę misje zawsze były mi bardzo bliskie. Na przykład moim pierwszym różańcem był właśnie różaniec misyjny, taki pięciokolorowy. W naszym domu były gazetki misjonarzy werbistów. A zatem te misje były obecne, tylko ja jeszcze wtedy tego nie dostrzegałam – wspomina.
Reklama
Działalność diakonii misyjnej trwa przez cały rok i różny jest jej charakter. To m.in. spotkania formacyjne – diecezjalne i ogólnopolskie. Członkowie diakonii wszędzie tam, gdzie są, stają się żywą reklamą misji. – Staramy się opowiadać o misjach nie tylko wśród oazowiczów, ale ogólnie w Kościele. Organizujemy takie spotkania w szkołach czy na parafiach. Wakacje natomiast (i nie tylko wakacje) to dla niektórych z nas czas wyjazdu – przede wszystkim do Afryki (Kenia, Tanzania), ale też do Kazachstanu czy na Filipiny. Wśród osób wyjeżdżających na zagraniczną posługę przeważają ludzie młodzi, ponieważ nam jest po prostu łatwiej, bo albo mamy letnie wakacje, albo możemy sobie jakoś zorganizować czas na studiach – opowiada Karolina. – Ja w tym roku polecę do Kenii w listopadzie. Co tam będziemy robić? Przede wszystkim prowadzić rekolekcje oazowe, takie same jak te, które odbywają się w Polsce. A poza tym pomagamy tam, gdzie jesteśmy potrzebni, najczęściej spędzamy czas z dzieciakami. Bawimy się z nimi, ale też czasem wspieramy nauczycieli podczas zajęć w tamtejszej szkole. Bywa, że misjonarze, którzy są tam, na miejscu, zapraszają nas do siebie na spotkania.
Żeby pojechać na rekolekcje za granicę, członkowie diakonii misyjnej sami muszą zebrać fundusze. Głównym źródłem takiego finansowania są zbiórki misyjne. Oazowicze jeżdżą po parafiach i opowiadają o swoich planach. Ale choć pieniądze są ważne, najbardziej potrzebne im jest wsparcie duchowe, modlitwa. – Podczas takich zbiórek i spotkań zawsze znajdą się ludzie, którzy podchodzą, chcą porozmawiać. Bywa, że nas przytulają, całują, błogosławią. Spotkałam panią, która powiedziała: „Zawsze marzyłam o takim wyjeździe, ale teraz jestem już za stara, więc ty pojedź i opowiadaj o Jezusie”. Ludzie mają przeogromne serca – mówi Karolina.
Posługa na terenach misyjnych to doświadczenie, które trudno porównać z czymś innym. Karolina największą radość czuje pod koniec rekolekcji, w czasie godziny świadectw. – Uczestnicy dzielą się wtedy tym, co przeżyli, mówią, że chcą być oazowiczami i dalej angażować się w to dzieło. Bardzo cieszy mnie też każdy uśmiech dzieci, z którymi tam jestem. Najtrudniejsze natomiast jest to, kiedy widzi się ogromne potrzeby tamtych ludzi i kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie pomóc każdemu. To jest taki moment bezradności, ale też zdania się na łaskę Pana Boga, że On się tym zajmie, a ja muszę czasami odpuścić – podsumowuje.