By uwierzyć w to, że Jezus prawdziwie zmartwychwstał, trzeba najpierw uwierzyć w to, że Jego śmierć nie była pozorna, lecz istotnie miała miejsce. Nie powinno być w tym względzie problemów, bo Jego męczeńska
śmierć z medycznego punktu widzenia jest całkowicie udokumentowana.
Jakiś czas temu czytałem medyczny, naukowy, a przy tym wstrząsający opis tortur, jakie z wielkim prawdopodobieństwem zadano Chrystusowi. Tylko ktoś naiwny mógłby, po zapoznaniu się z nim, uparcie
twierdzić, że śmierć Jezusa była pozorna; że po tak potwornych męczarniach mógł zapaść w letarg czy jedynie zemdleć. Gdyby przebudził się z omdlenia, nie miałby sił, by wstać, odsunąć kamień, a później
wyruszyć w drogę i odbywać całe te długie, męczące marsze, jak ten znany nam do Emaus. Sami oprawcy, którzy dobrze znali swój fach, jednoznacznie uznali Go za zmarłego - stąd nie łamali Mu nóg,
ale pewność Jego zgonu przypieczętowali jeszcze pchnięciem włóczni, przebijając bok i serce. A rodzina, bliscy - również wszyscy oni uznali Go za zmarłego i pochowali w grobie wykutym w skale. Jan
Ewangelista fakt śmierci Jezusa komentuje jednoznacznie: „wyzionął ducha” (J 19,30).
A co było dalej? Zwłoki owinięto w prześcieradło. Niewykluczone, że jest nim Całun Turyński. Zastanawia szokująca zgodność tego wszystkiego, co on przedstawia, ze znanym nam opisem ewangelicznym (por.
J 19, 30-34). Zadziwiają także wyniki dokładnej naukowej ekspertyzy.
Obserwuje się wyraźne odbicie postaci ludzkiej: w środkowej części wzdłuż Całunu zarysowuje się podwójny ślad (przód i tył) człowieka; obraz ten jest wyraźnie uwidoczniony, prawie jak płaskorzeźba,
dzięki szaro-jasnemu kolorowi (kolor jest bardziej intensywny na częściach wystających tej postaci - czoło, nos, policzki, klatka piersiowa, itd. - mniej intensywny, prawie zanikający, na
innych częściach); osoba, która pozostawiła to odbicie, przekracza 170 cm wysokości.
Występują odbicia: na niektórych szczególnych punktach (jak czoło, czaszka, przegub, stopy i prawy bok) kształt i kolor plam są różne od tych, które znajdują się na pozostałej części ciała, bez uwidocznień
i wyraźnego zarysu, tzn. nie są cieniowane ku części zewnętrznej); wydaje się, że jakaś substancja „odkalkowała się” na płótnie, pozostawiając na nim swoją odbitkę.
Nie bez powodu ten „milczący świadek”, jak nazywany jest Całun Turyński, przez Ojca Świętego został zaproponowany w 2000 r. jako Ikona Jubileuszowa par excellence i wystawiony publicznie
w katedrze turyńskiej (12 sierpnia - 22 października 2000).
Studia i badania, które od prawie wieku trwają nad Całunem Turyńskim, absolutnie wykluczają, iż powstały na nim obraz wyszedł spod ludzkiej ręki. Początkowo sądzono, że wizerunek został po prostu
namalowany. Ale dawno już stwierdzono, że w tkaninie nie ma najmniejszego śladu farby. Potem podejrzewano działanie kwasu albo jakiegoś roztworu chemicznego, co jednak również zostało wykluczone przez
analizy.
Trudno zresztą wyobrazić sobie, jak można było stworzyć obraz, nie widząc go, bo przecież dopiero w promieniach ultrafioletowych ujawnia się on w całości. Poza tym, obraz jest trójwymiarowy. Nawet
metodami fotografii nie da się czegoś takiego zreprodukować.
Proszono różnych artystów o wykonanie takiej tkaniny - nikt nie podołał temu zadaniu. Są i inne szczegóły, które wskazują na autentyczność. Kurz i mikroorganizmy w splotach tkaniny pochodzą
niewątpliwie z Jeruzalem. Gdyby była ona ze średniowiecza, musiałaby być wtedy znana metoda uzyskiwania negatywu fotograficznego. Poza tym w średniowieczu na przedstawieniach Ukrzyżowania Chrystus ma
przebite dłonie, a na Całunie - przeguby rąk. W średniowieczu nie było również dokładnie znane miejsce rany zadanej włócznią. Tymczasem rana na boku znajduje się po prawej stronie i tam właśnie
wypłynęło bardzo dużo krwi. To istotne, ponieważ u zmarłego człowieka krew zbiera się po prawej stronie, po lewej - po stronie serca - jest jej niewiele. Nawet 100 lat temu to nie było wiadome.
Na płótnie można zaobserwować zastanawiający fakt - obecność pewnych śladów powstałych wskutek długotrwałego działania światła. Nici płótna, tam gdzie stykają się z ciałem, do połowy swej grubości
są pożółkłe albo zbrązowiałe. Na co by to wskazywało? Otóż może to dowodzić, że ciało w pewnym momencie wydzieliło jakąś wielką energię. Więcej, może to być wskazówka mówiąca o fizycznej realności Zmartwychwstania,
związanej z wydzieleniem się energii.
Joachim Sacco, filmowiec z Beverly Hills, reżyser filmu poświęconego Całunowi Turyńskiemu, który współpracował z ponad 40 naukowcami: lekarzami, hematologami, fizykami, inżynierami, historykami i
archeologami, poszedł jeszcze dalej i wypracował interesującą hipotezę w tym względzie. Podzielił się nią na łamach czasopisma Die Furche.
Współpracujący z nim naukowcy podczas stymulacji komputerowej pokazali, że ciało odbite na Całunie przeszło proces, który przeniósł je w inną przestrzeń. Struktura anatomii „uporządkowała się”
na nowo. Podczas tego procesu zostało wypromieniowane wiele energii, która wytworzyła obraz na tkaninie.
Wnioski te opierają się na obserwacji skutków procesu, czyli obrazu. „Odcisnęła się” tylko przednia i tylna część ciała - brak jest boków. Gdyby promieniowanie wychodziło z „normalnego”
ciała, musiałoby wychodzić także z boków. Trudno wytłumaczyć zaistnienie tego procesu. Kiedy taki proces się rozpocznie, po prostu nie da się go zatrzymać. Prowadzi on do utworzenia się nowego „porządku”
cząsteczek w organizmie. Wypromieniowana jest przy tym ogromna energia na centymetr kwadratowy.
Hipoteza „nowego porządku” wyjaśnia wszystkie paradoksy, których nie umieliśmy do tej pory wytłumaczyć - stwierdza Sacco. Zakłada on „zapadanie się” płótna Całunu w promieniujące
i znikające ciało Chrystusa. To „zapadanie się” jest zgodne z zasadami fizyki. Skutkiem takiego zjawiska było przyjęcie większej ilości promieniowania przez te części tkaniny, które miały
bliższy kontakt z ciałem. Jasne staje się, dlaczego obraz przedniej części ciała jest wyraźniejszy niż odbicie z tyłu. Łatwo także teraz zrozumieć fakt, że na Całunie nie ma wizerunku boków, a także idealną
trójwymiarowość obrazu.
Na pytanie o swój osobisty stosunek do tych teorii, Sacco odpowiedział: „Naukowcy, z którymi miałem do czynienia, a nie wszyscy z nich byli ludźmi wierzącymi, doszli do jednego wniosku: Zmartwychwstanie
miało miejsce rzeczywiście. Dowód mamy w rękach. Fakty mówią same za siebie”.
Jakkolwiek by nie było, rzecz jasna ani Całun, ani cały medyczny i naukowy opis tortur i męczeńskiej śmierci Pana, ani wreszcie cała ta refleksja tutaj poczyniona, nie są absolutnie potrzebne do wiary
w realność zmartwychwstania. Bez tego całe pokolenia potrafiły się obejść.
Dlaczego więc takowa została poczyniona? - spytacie. Być może dlatego, że w jakiś sposób jesteśmy bliźniaczo podobni do naszego przodka, brata Tomasza - prekursora i patrona racjonalistów
- zwanego z grecka „Didymos”, co oznacza, ni mniej, ni więcej: „bliźniak”. O tak, jakże często jesteśmy jego bliźniakami...
A w gruncie rzeczy powinniśmy być wdzięczni Bogu za Tomasza, bo jak zauważa św. Grzegorz Wielki: „brak wiary Tomasza sprzyja naszej wierze bardziej niż wiara innych apostołów” (Komentarz
do Nowego Testamentu). Jemu to - a przez to i wszystkim nam - powiedział Jezus: „Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,
29).
Pomóż w rozwoju naszego portalu