Eugeniusz Gzyl urodził się 30 maja 1929 r. w Stopnicy, w rodzinie drobnych rolników, czy raczej - jak to się określało przez długie lata - chłoporobotników. Pracowici, skrzętni rodzice, trzech braci, siostra - to była ich rodzina. Do szkoły podstawowej Eugeniusz chodził do „zamku” (tak w Stopnicy mówi się dzisiaj na odbudowany czy raczej zrekonstruowany zamek królewski z czasów Kazimierza Wielkiego, obecnie Gminne Centrum Kultury). Dobrzy przedwojenni nauczyciele umieli zaszczepić pasję do nauki. Zdobywana wiedza, dobra szkoła - to był klucz do lepszego życia.
Wojenne dzieciństwo
Eugeniusz miał 10 lat, gdy wybuchła wojna. - Było trudno, była bieda, był to okropny czas. Kule biły, brat zginął na moich oczach - wspomina krótko.
Jeden z wojennych obrazków. Mały Gienek pasie krowę, wyjątkowo spokojna ta krasula Gzylów, więc pieczołowicie zagospodarowany, zapisany maksymalnie brudnopis chłopiec rozkłada delikatnie na krowim brzuchu i liczy słupki. W domu - starannie, przepisze się na czysto. Poczciwa krowa ani drgnie. Straszy brat, zanim zginął od niemieckiej kuli, robił maturę na tajnych kompletach. Także i on, Eugeniusz, korzystał z tajnego nauczania w Stopnicy, do którego przykładali się tak uczniowie, jak nauczyciele.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zawsze bliżej Kościoła
Reklama
1945 r., tuż po tzw. wyzwoleniu, Eugeniusz „trzyma się blisko kościoła w Stopnicy”, biega na ministranckie zbiórki, a chłopcami w parafii opiekuje się wikariusz ks. Tadeusz Marchaj. Angażuje także chłopców do chóru - śpiewa w nim również Eugeniusz Gzyl. - Masz dobry słuch, głos, nie poszedłbyś do szkoły organistowskiej? Chciałbyś zostać organistą? Chciałby, czemu nie.
Tak więc ks. Marchaj skierował młodego Gzyla do Przemyśla do Salezjańskiej Średniej Szkoły Organistowskiej. Gzyl uczył się w niej w latach 1946-1949. Kursy były przyspieszone, Polska nadrabiała straty wojenne, organistów brakowało dosłownie wszędzie.
W szkole było ich coś 80 uczniów, zdyscyplinowanych, zdeterminowanych, aby się wykształcić, aby zdobyć wymarzony zawód, który pozwoli realizować pasję i chwalić Boga muzyką. I choć na chwilę, tam,przy organach, zapomnieć o szarzyźnie i problemach PRL.
A poza tym była to istotnie dobra szkoła. Wykładowcami byli znający się na rzeczy księża. Uczono łaciny, śpiewu gregoriańskiego i szeroko rozumianego rzemiosła (czy może raczej sztuki) organistowskiego. W szkole działała także orkiestra symfoniczna - Eugeniusz grał w niej na wiolonczeli. Była także orkiestra dęta - grał w niej na czynelach. Szkoła umożliwiała nabywanie wiedzy religijnej, rozwijała pod względem duchowym i formacyjnym, czego jednym z elementów był obowiązek milczenia rano i wieczorem. - Dzisiaj nawet w seminariach takich rygorów nie ma - śmieje się pan Eugeniusz. O co chodziło z tym milczeniem? Po kolacji - ćwiczenia, muzyka, chór, potem modlitwa w kaplicy i milczenie, które rozpoczynało się po Mszy św. wieczornej, a trwało do 8 rano, czyli do śniadania. Szkoła kończyła się egzaminem i dyplomem organisty.
Praca w Kurozwękach - wojsko na Śląsku
Reklama
Pierwsze półtora roku pracy zawodowej w życiu Eugeniusza Gzyla było związane z kościołem w Kurozwękach k. Staszowa. Działalność młodego organisty nie spodobała się ówczesnej władzy, gdyż przy kościele, przy chórze zbyt chętnie i zbyt licznie skupiała się młodzież. W „nagrodę” za tę pracę z młodzieżą Eugeniusza Gzyla czekała ciężka próba - służba wojskowa i praca w kopalni węgla kamiennego „Wesoła” na Śląsku, całe dwa i pół roku. - Nigdy nie byłem wychuchany, pracować musiałem i umiałem od dziecka, ale lekko nie było - wspomina. Jaśniejszym akcentem z tamtego okresu był chór, który pan Eugeniusz prowadził w wojsku. Szczególnie chwali muzykalnych Ślązaków, była też spora grupa chórzystów z kieleckiego, łącznie ok. 40 osób. Żołnierze garnęli się do śpiewu, była to przecież odskocznia od ciężkiej służby, a śpiewało się to, co wtedy śpiewać się musiało: o przyjaźni, Wołdze, wojnie i wyzwoleniu. Uczestnicy tamtego chóru, jak i w ogóle służby w Wesołej, stanowili w pewnym sensie nabór szczególny, niczym do karnej kompanii - ludzi wziętych z tzw. rodzin kułackich, wrogów ludu czy też związanych z Kościołem. Niemniej jednak chór nieźle się rozwijał, a nawet odnosił sukcesy na różnego typu przeglądach, festiwalach.
Eugeniusz Gzyl odsłużył swoje i wrócił do pracy, do Kurozwęk, ale po kilku miesiącach, gdy zwolnił się etat organisty w Stopnicy, przeniósł się w rodzinne strony.
Śpiewać każdy może
Reklama
Lata 50. i 60. to był taki czas, kiedy ludziom chciało się i uczestniczyć w życiu Kościoła, i śpiewać pieśni, i odbudowywać z gruzów albo budować nowe kościoły, kaplice, parafie. Wbrew temu, czego oczekiwał i na co liczył nowy system polityczny.
W Stopnicy młody, pełen zapału organista trafił na podatny grunt do pracy. Eugeniusz Gzyl wykorzystywał chętnie wszystko to, czego nauczył się w salezjańskiej szkole organistowskiej, a niezapomnianym doświadczeniem z tamtych lat pozostały „Jasełka Rydlowskie”. - Koniecznie musimy pokazać je w naszej parafii - rozmyślał. Podzielił role (sam wcielił się w postać diabła), kobiety zabrały się do szycia kostiumów, które tak dobrze pamiętał z Przemyśla, a „Żydom” doprawiały brody z krepy. Radość, zapał i charakter tamtych jasełek dobrze oddają niewielkie, ale ostre czarno-białe, półwieczne już dzisiaj fotografie.
Gzyl prowadził dwa chóry: mieszany (40-osobowy) i męski (ok. 20-osobowy). W doborze repertuaru i kandydatów wspierał go np. ks. Wacław Struzik. Próby z regularnością zegarka odbywały się w kancelarii parafialnej. - Co ćwiczyliśmy? Mszę po łacinie ks. Antoniego Chlondowskiego. Mszę B-dur Józefa Furmanika, gdy np. biskupi wizytowali parafię. Chórzyści pracowicie szlifowali Responsorium na Boże Ciało ks. Eugeniusza Gruberskiego, tak po polsku, jak i po łacinie („po łacinie ładniej brzmiało” - uważa pan Eugeniusz). Chóry ćwiczyły również pieśni - te popularne, lubiane, chętnie śpiewane w kościołach. Nigdy nie było problemu z naborem ochotników do chórów, a raczej przeciwnie - zdarzały się przypadki bardzo zdeterminowanych, chętnych do śpiewu osób, kompletnie pozbawionych słuchu, a mimo to zdecydowanych na członkostwo w chórze. Może włączyć ich choćby do jasełek? - zastanawiał się organista. Przeżyciem i wyzwaniem było doroczne przygotowanie Pasji na Wielkanoc i jasełek na Boże Narodzenie. Eugeniusz Gzyl dbał także o to, aby chórzyści uczestniczyli w spotkaniach opłatkowych i w wielkanocnym święconym. Na św. Cecylię - obowiązkowo - koncert i zabawa. Pracę i formację uzupełniały zjazdy organistowskie w Kielcach, spotkania z okazji patronki św. Cecylii, doroczne rekolekcje w Kielcach, Jędrzejowie, Miechowie.
Biskupi i proboszczowie
Zmieniali się, przyjeżdżali i odjeżdżali ze Stopnicy, a Eugeniusz Gzyl - niezmiennie przy organach. Z rozrzewnieniem wspomina bp. Czesława Kaczmarka - niewielkiej postury, a wielkiego duchem, który „lubił śpiew i cenił piękną celebrę”.
Pośpiewać sobie lubili i bp Mieczysław Jaworski i bp Stanisław Szymecki. Organista zauważa także muzykalność niedawno zmarłego bp. Edwarda Materskiego oraz obecnego biskupa kieleckiego - Kazimierza Ryczana. - Śpiewam i gram już przy siódmym proboszczu - śmieje się pan Eugeniusz. Odtwarza z pamięci nazwiska kolejnych proboszczów. Począwszy od lat 50. byli to: ks. Piotr Banach, ks. Kazimierz Biernacki, ks. Stanisław Ryńca, ks. Jan Abratański, ks. Stanisław Urbański, ks. Zdzisław Wójcik i obecny proboszcz w Stopnicy - ks. Janusz Rydzek.
- Pana Eugeniusza znam zaledwie od lipca 2010 r., ale z przekonaniem twierdzę, że był i jest bardzo lubianą i cenioną postacią w naszej parafii - mówi ks. proboszcz J. Rydzek. - Z opowiadań ludzi wiem, że zawsze trzymał dobry poziom muzyki w kościele, o czym świadczy założony przez niego 4-głosowy chór, ale to nie wszystko. Przez całe lata prowadził kancelarię parafialną (wskutek zniszczeń wojennych zachowały się tylko księgi od 1946 r.), bywał zaopatrzeniowcem, rozwoził materiały dziekańskie, zna wszystkich, bo przecież wszystkim jakoś w życiu towarzyszył - i jest kopalnią wiedzy o parafii. Dotąd przygrywa nam w poniedziałki i dotąd angażuje się w wiele spraw, choćby w budowę Grobu Pańskiego, gdzie wciąż wykorzystywane są jego materiały - wyjaśnia Ksiądz Proboszcz.
Życie niesie zmiany
Czas nie stoi w miejscu, czy nam się to podoba, czy nie, zmiany zachodzą w prywatnym domowym życiu, postęp i nowe tendencje determinują zmiany w życiu zawodowym. - Gdy łacina wyszła z Kościoła, było łatwiej (choć może mniej dostojnie), ludzie rozumieli tekst i szybciej go przyswajali - mówi organista. Wspomina naukę pieśni maryjnych, tak chętnie śpiewanych w polskich kościołach. - Ze „Śpiewnikiem” ks. Jana Siedleckiego (uważanym za jeden z najlepszych i najstarszych w Polsce) ćwiczyliśmy „Serdeczna Matko” albo „Zdrowaś Maryja” - opowiada. Praca organisty wyklucza pojęcie wolnego czasu i nie zna świąt, w święta pracuje się przecież najaktywniej. Tak więc codziennie była to Msza św. poranna i wieczorna, w niedzielę i święta - częściej, do tego śluby, pogrzeby, uroczystości rodzinne i parafialne. Jeśli urlop - to zastępstwo. Pan Eugeniusz, choć już przekroczył wiek emerytalny, chętnie zastępuje obecnego organistę w Stopnicy, co czyni w poniedziałki.
Czas na emeryturze płynie inaczej, ale senior organista stara się z niego jak najwięcej korzystać. Od 2004 r. Eugeniusz Gzyl jest wdowcem. Z Barbarą z domu Walusińską pochodzącą z Kurozwęk byli małżeństwem od 1963 r., żona do emerytury pracowała w księgowości. Wychowali trójkę dzieci: Piotra, który mieszka w Poznaniu, Agnieszkę (wraz ze swoją rodziną zamieszkała z rodzicami) i najmłodszą Dorotę (obecnie w Anglii).
Do niedawna pasją pana Eugeniusza był ogród - oczy mu błyszczą, gdy opowiada o swoich agawach gigantach. A agawy miał piękne, także wyjątkowe okazy dalii, spory warzywniak, ale kłopoty z kręgosłupem i coraz większe koszty związane z utrzymaniem ładnego ogrodu zmusiły go do przystopowania z ogrodniczym hobby. Niemniej wciąż regularnie zażywa ruchu, a już dzisiaj, u progu lata, marzą mu się jesienne grzybobrania. - Spryt do grzybów miałem zawsze, właściwie od dziecka; zbieram borowiki, kozaki, podgrzybki, maślaki (te bardzo lubię), a jak już nie ma co, to opieńki - opowiada. Na grzybobrania pan Eugeniusz najczęściej wybiera się z córką. Potem razem obierają, suszą, robią przetwory. Bo choć życie płynie, przynosi zmiany, wyzwania, rejestruje doświadczenia bolesne i radosne - to wciąż nęci.
Wzruszającą uroczystością dla pana Eugeniusza i jego najbliższych było zakończenie organistowskiej kariery - w „jego” stopnickim kościele, w św. Cecylię, z medalem i dyplomem „Za zasługi dla Diecezji Kieleckiej” - od Księdza Biskupa. Czytamy w nim: „Zaangażowanie w życie diecezji jest wyrazem wiary i wypełnieniem chrześcijańskiego przesłania. Wierni świeccy poprzez swoje zdolności i ofiarną pracę służą pomocom pasterzom w tym dziele”. Tak właśnie czynił Eugeniusz Gzyl. Przez całe życie.
W następnym numerze sylwetka Janiny Skuczyńskiej - córki kieleckiego rzeźbiarza Wincentego Skuczyńskiego