Kilka dni temu doniesienia o pogrzebie irackiego ajatollaha znalazły się na pierwszych stronach polskich gazet. A jeszcze kilka miesięcy temu ta informacja zostałaby podana w głębi
numeru, na stronach „ze świata”. Powód jest oczywisty. Od 3 września 2003 r. wszystko, co dzieje się w odległym Iraku, dotyczy bezpośrednio i nas.
Ajatollah al-Hakim, bo o nim tu mowa, został zamordowany na progu świątyni. Nie pierwszy raz w historii wielkich religii świata taka rzecz miała miejsce. Iracki przywódca duchowy
zginął z powodów religijnych i politycznych. Religijnych, bo był szyitą. Politycznych, bo apelował o spokój. Ajatollah al-Hakim był wrogiem socjalistycznego reżimu Husajna.
Stawił mu opór, więc musiał udać się na wygnanie. Kilkunastu jego krewnych zostało zabitych przez służby specjalne partii BAAS. Dlatego w tę stronę kierują się dziś podejrzenia. Ale podejrzenia
kierują się także w stronę szyickich radykałów, którzy zapomnieli szybko o terrorze i ludobójstwie poprzedniego reżimu. Dla nich wrogiem jest Ameryka i Zachód,
a więc także Polska. - Nie jesteście naszymi gośćmi - mówią nam wprost.
Pogrzeb ajatollaha stał się okazją, by zobaczyć, w jaki sposób ludzie islamu wyznają swoją wiarę, jak manifestują swe przywiązanie do przywódców religijnych. Zobaczyliśmy więc setki tysięcy
mężczyzn, którzy w ekstazie bili się w piersi i głowy, którzy głośno wykrzykiwali swój ból. Zobaczyliśmy ludzi, którzy wymachiwali karabinami, czyli członków brygady Badr,
zbrojnego ramienia Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej, potężnego ruchu, na którego czele stał zabity ajatollah.
Patrzyłem na te zdjęcia i bałem się. Bałem się tego sposobu wyrażania miłości i wiary. Bałem się tego mieszania władzy duchowej i ziemskiej. Myślałem, jak daleko my,
chrześcijanie, odeszliśmy od podobnych zachowań. Zarazem uświadomiłem sobie, jak mało wiemy o islamie, który jest oddalony od nas tylko o kilka godzin lotu samolotem. Jak wiele żywimy
wobec niego uprzedzeń i stereotypów. Skoro polityka sprawiła, że znaleźliśmy się w Iraku, to niech te tygodnie i lata staną się okazją, byśmy lepiej poznali tę wielką
cywilizację leżącą w dorzeczu Tygrysu i Eufratu.
Uświadomiłem sobie również, jak bardzo zimna jest nasza religijność. Doszliśmy do momentu, kiedy wielu - większość? - Europejczyków nawet nie chce się przyznać do chrześcijańskich korzeni.
Kiedy wypiera się ich. Kiedy odmawia się Bogu miejsca w historii Europy. Być może kilkuletni pobyt tysięcy młodych Europejczyków w Babilonie, Karbali i Hadżafie uświadomi
im, a także nam, że w oczach świata niezmiennie jesteśmy chrześcijanami. I że świat, także świat islamu, nie przyjmuje do wiadomości naszego wyparcia się religijnej tożsamości.
Jeśli źli ludzie strzelają dziś do żołnierzy z Ameryki, Wielkiej Brytanii, Polski, Hiszpanii i Ukrainy, to dlatego, że widzą w nich chrześcijan. Być może inni ożywią w nas
wspomnienie o religijnej tradycji. Być może inni sprawią, że wiara ożyje w Europie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu