Przekazywanie genów
Kiedy zajrzymy do Księgi Rodzaju i sprawdzimy, jakie były pierwsze słowa Pana Boga do człowieka, z zaskoczeniem możemy przeczytać, że powiedział On: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1,28). Rozumiecie – Bóg stworzył niebo i ziemię, puścił w ruch planety, porozpalał gwiazdy, poukładał je w galaktyki, powtykał gdzieniegdzie czarne dziury, rozpędził komety, plotąc za nimi warkocze, napełnił wodą zagłębienia na Ziemi i wybrzuszył Himalaje, potem stworzył rośliny i zwierzęta, tchnąc w nie życie, a na końcu człowieka, ukoronowanie stworzenia. Kosmiczny spektakl życia.
Po jego zakończeniu nie powiedział nam nic o tym, żebyśmy się rozwijali duchowo, pojechali na rekolekcje ignacjańskie, żebyśmy weszli z Nim, swoim Stwórcą i Ojcem, w bliską i osobistą relację, bo jest to konieczne do wzrostu, albo żebyśmy często się modlili i chodzili do kościoła. Zamiast tego powiedział, żebyśmy poszli na seks. Żartobliwie przypominam, że właśnie z seksu biorą się płodność i rozmnażanie, które zostały nam zalecone. Płodność z kolei owocuje dziećmi. I właśnie o dzieci głównie chodzi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Porzućmy jednak na moment naszą – wierzących – perspektywę. Nawet jeżeli ktoś jest niewierzący – a może właśnie tym bardziej wtedy – gdyby zechciał na życie popatrzeć wyłącznie przez pryzmat wulgarnej biologii, do której – jak niektórzy przekonują – sprowadza się egzystencja, to głównym naszym celem jest właśnie nic innego, jak tylko przekazywanie swoich genów w ewolucyjnym wyścigu. Wszelkie wygłupy w parlamentach, loty w kosmos, mistrzostwa świata w piłce nożnej czy literatura piękna lub brzydka służą wtedy jedynie temu, abyśmy mniej lub bardziej udolnie zagłuszali ból istnienia i chcieli się rozmnażać. Tylko tyle. Jeżeli w ewolucyjnej sztafecie przekazałem pałeczkę genów dalej, mogę odejść w pustej chwale, bo już nic więcej nie muszę.
Tekst pochodzi z najnowszego wydania dwumiesięcznika "Któż jak Bóg": kjb24.pl/product
ZOBACZ TAKŻE: kjb24.pl
Język przeciwko dzieciom
Skoro z którejkolwiek strony spojrzeć, jak na dłoni widać, że jako społeczeństwo musimy starać się, by mieć dzieci, to musi niezmiernie dziwić, że próbujemy sami siebie przekonać, że te dzieci to wcale nie taki dobry pomysł. Kto ma okazję poruszać się trochę po internecie, szczególnie w miejscach, w których można swobodnie dyskutować, komentować i wymieniać się poglądami, często natrafia na nieprzyjemne określenia związane z dziećmi lub macierzyństwem. Niemowlaki nazywane są „kaszojadami” czy „purchlakami”, a nawet gorzej, ale nie będę już cytować, a ich matki – „madkami”, co ma być pejoratywnym określeniem młodej kobiety, która urodziła dziecko i z tego tytułu rości sobie prawo do benefitów, bo jej „się należy”.
Reklama
Możemy jeszcze dołożyć do repertuaru stygmatyzowanie osób korzystających z programu 800+ (dawniej 500+) jako „patologii z 800+”. Według niektórych program ten zniechęca do pracy, zachęca do nierozsądnego rozmnażania się i powoduje wzrost spożycia alkoholu. Bo przecież wiadomo, że jak Polakowi da się pieniądze, to ten na pewno je przepije. Te krzywdzące opinie nie wytrzymują jednak zderzenia ze statystykami. Mamy bowiem obecnie do czynienia z rekordowo wysokim wskaźnikiem aktywności zawodowej kobiet. Alkoholizm też jakoś nie wzrósł.
Stereotypowe określenia zostały ukute, by nazwać pewne negatywne zjawiska społeczne. Ich popularność sprawia jednak, że wykorzystuje się je wobec wszystkich. Wystarczy, że dziecko zapłacze w pociągu (a dzieci przecież czasem płaczą w niespodziewanych momentach) i już można się narazić na postrzeganie w wyżej opisanych kategoriach – jako „roszczeniowa madka, której rozpieszczony kaszojad przeszkadza osobom wokół”. A jak się ma „pecha” pochodzić z wielodzietnej rodziny, to już w ogóle koniec. Coś, co w teorii powstało, by piętnować skrajności, zuniwersalizowało się i zaczyna określać także po prostu rodzicielstwo, czyli coś dobrego, potrzebnego i… w gruncie rzeczy normalnego.
To zniechęca nas wszystkich do zakładania rodzin, bo język, którym posługujemy się na co dzień, kreuje potem nasze postawy i emocje, które żywimy względem jakiegoś zjawiska.
Antynatalistyczna mentalność
Reklama
Niestety w tym wszystkim nie zatrzymujemy się często na języku. Coraz więcej osób popiera istnienie czegoś, co można nazwać „strefami wolnymi od dzieci”. Tworzą je na przykład restauracje, hotele, aquaparki czy inne miejsca publiczne. Chodzi w nich o to, aby krzyki, płacze i nieprzyjemne zapachy z pieluch nie zakłócały przyjemnego czasu osobom, które chcą wypocząć w ciszy. Rzeczniczka Praw Dziecka już zareagowała, twierdząc, że istnienie tych stref nie służy dobru ogółu, bo zapomina się przy tym o prawach najmłodszych i szacunku także wobec nich.
Czy strefy wolne od dzieci powinny być prawem człowieka, który chciałby nie musieć znosić najmłodszych, czy może są przejawem zwyczajnej dyskryminacji? Jakiś czas temu mierzyliśmy się z aferą polegającą na tym, że w niektórych gminach w Polsce powstały rzekomo „strefy wolne od LGBT”. Tak określano te jednostki samorządu terytorialnego, które wprowadziły uchwały skierowane przeciwko ideologii LGBT albo nawet zwyczajnie wspierające tradycyjne małżeństwa. Debatę publiczną temat ten rozgrzał do czerwoności. Czas pokazał jednak, że można tworzyć tego rodzaju strefy, tylko trzeba kogo innego z nich wyrzucać.
Na pewno byłoby odrobinę lepiej, gdyby nie mówiono o miejscach wolnych od dzieci, ale na przykład po prostu o miejscach dla dorosłych. O to samo właściwie chodzi, ale przynajmniej językiem nie stawiamy fortyfikacji przeciwko drugiemu człowiekowi, tak jakby był dla nas zagrożeniem, złem, a przynajmniej czymś niepożądanym i uciążliwym.
Pozytywnie zamiast negatywnie
Reklama
Potrzebna jest nam zmiana narracji. Wiele mówi się o negatywnych stronach rodzicielstwa. Na pewno trochę ich jest. I na pewno nie każdy powinien mieć dzieci. Istnieje przecież wiele dobrych powodów, by ich nie mieć. Nie zmienia to jednak faktu, że skoro – jak pisałem na początku – Pan Bóg w pierwszych słowach skierowanych do nas zachęca do tego, by się rozmnażać, a natura właściwie wyłącznie tego od nas oczekuje, to chyba muszą istnieć też jakieś pozytywy. Bez nich to wszystko by się dawno zawaliło. Warto więc pokazywać także jasną stronę rodzicielstwa i w ogóle rodziny.
Mam też głębokie poczucie, że znoszenie nieznośnych dzieci, które spotyka się na swojej drodze w różnych miejscach, także w tych, w których chciałoby się wypocząć w ciszy, jest w pewnym sensie zwróceniem długu, który zaciągnąłem, gdy sam swoimi wrzaskami w dzieciństwie zaburzałem święty spokój innych, a potem rozrabiałem i uprzykrzałem życie niektórym ludziom wokół.
Jeżeli z jakiegoś powodu samemu nie chce się mieć dzieci, warto przynajmniej pomyśleć, że ktoś kiedyś będzie musiał pracować na moją emeryturę, podać mi lekarstwo w szpitalu czy wodę na starość i w ogóle zająć się mną „po ludzku” jako drugim człowiekiem. Jeżeli świat uczynimy strefą wolną od dzieci, nawet nieznośnych, nie będzie przed nami przyszłości. Zostaną nam sami starcy, głównie zgorzkniali.
Tomasz Powyszyński