„Z tego to chyba nic nie będzie” powiedział lekarz badający malutką Justynkę, niedługo po urodzeniu, trzymając malucha za paluszki u nóg i mierząc ją krytycznym wzrokiem. Faktycznie, w pierwszych tygodniach życia Justyna była bardzo wątła i chorowita. „O tym, że będzie kiedyś sportowcem, nikt wtedy nawet nie pomyślał” mówi pan Józef (ojciec Justyny przyp. red.).
W początkowym okresie ciąży pani Janina była na tzw. podtrzymaniu płód był zagrożony i mogło dojść do poronienia. Matka i jej najmłodsze dziecko przetrwały, dzięki Bogu, te krytyczne chwile. Niestety, nie oznaczało to końca problemów. Mimo że Justyna urodziła się w przewidywanym terminie i jej waga odpowiadała normom, to jednak była bardzo odwodniona i słaba. Obawiano się o jej życie. Także dla jej matki poród okazał się ogromnym wysiłkiem. Była tak słaba i wycieńczona, że dwa tygodnie przeleżała w łóżku. Mamy z dzieckiem nie wypisano ze szpitala po rutynowych czterech dniach, zostały tam dłużej. Mimo to Justynka po powrocie do domu bardzo źle się czuła. Dodatkowo, wskutek tych komplikacji, w szpitalu pomylono faktyczną datę urodzenia Justyny Kowalczyk i wpisano 23 stycznia 1983 roku. Nigdy tego nie poprawiono i w dokumentach oficjalnych pojawia się właśnie ta data. Rodzina jednak urodziny Justyny obchodzi 19 stycznia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Po powrocie ze szpitala załamany ojciec i wyczerpana matka nie wiedzieli, co robić. Zdawali sobie sprawę, że bez profesjonalnej opieki medycznej może zdarzyć się tragedia. „Rany Boskie krzyknęła wówczas przerażona pani Janina do swojego męża przecież to dziecko może nie doczekać jutra. To nie jest mój pierwszy poród, wiem, jak powinno wyglądać zdrowe dziecko!”.
Zatrwożeni rodzice zwrócili się więc do znajomego lekarza z Krakowa, który akurat mieszkał w ich okolicy. I to właśnie on, patrząc na niemowlę, zawyrokował: „Z tego to chyba nic nie będzie”. Dzisiaj wiemy, jak bardzo się mylił.
Mimo tej mrocznej prognozy zarządził natychmiast dalsze działania. Dziecko było dramatycznie odwodnione i potrzebowało leczenia szpitalnego, ponieważ jednak zostało stamtąd wypisane, zdani na samych siebie, państwo Kowalczykowie zastosowali się do porady znajomego lekarza. Nieustannie czuwali przy swej nowo narodzonej córeczce i co minutę jedno z nich wkładało palec do wody z solą i karmiło nią Justynkę kropelka po kropelce. Tą prowizoryczną kroplówką i ogromną miłością rodzice utrzymali dziewczynkę przy życiu.
Reklama
Dwa miesiące po narodzinach czwartego dziecka, które wymagało nieustannej opieki, rodzinę czekała przeprowadzka ze starego domu do sutereny nowego, w którym było już centralne ogrzewanie i dostęp do bieżącej wody. W dzień po tym ważnym dla Kowalczyków wydarzeniu, rankiem w sobotę 19 marca 1983 roku Justyna przyjęła chrzest św. w kościele parafialnym w Kasinie Wielkiej, a goście przyjęci zostali już w nowym domu. Była malutka, miała zaledwie kilka tygodni, ale podczas całej uroczystości w świątyni nie płakała. Podobnie jak starsza siostra Wiola, Justyna została ochrzczona w dniu św. Józefa, patrona swego taty. Rodzice modlili się o zdrowie swojej najmłodszej córeczki za jego wstawiennictwem.
Wielkie, bezgraniczne poświęcenie matki i ojca nie gwarantowało jednak ustabilizowania stanu zdrowia małej Justynki. Pierwszy rok jej życia był krytyczny. Przez cały czas ważyły się losy tej dziewczynki, która lata później miała pokazać, do jak wielkich wyczynów zdolny jest jej organizm. Nie dość, że była słaba, wątła i chorowita, to na domiar złego dopadło ją zapalenie płuc. Z pomocą rodziców i rodziny udało jej się przetrwać i te trudne chwile. Później już pięknie się rozwijała, nawet ospa ją ominęła.
Ta mała, niepozorna dziewczynka, która od chwili narodzin tak dzielnie walczyła o życie, lata później porwała się na wielką walkę sportową. Jej wyczyny miały dać jej samej, rodzinie i wszystkim Polakom ogrom satysfakcji. Justyna miała sięgnąć po pierwsze od czasów Józefa Łuszczka medale na wielkich imprezach narciarstwa klasycznego.
Fragment książki „Bieg życia Justyny”, Adam Sosnowski, Andrzej Stanowski, Wydawnictwo Biały Kruk