Być może nie wszyscy wiedzą, że znany dziennikarz Joaquín Navarro-Valls (urodzony 16 listopada 1936 r. w Kartagenie w Hiszpanii), rzecznik prasowy Papieża, jedna z najbardziej znanych i szanowanych postaci związanych z pontyfikatem Jana Pawła II, jest z zawodu lekarzem ukończył z wyróżnieniem studia medyczne w 1961 r., uzyskując dyplom i specjalizację na uniwersytetach w Granadzie i w Barcelonie, a następnie kontynuował studia doktoranckie z zakresu psychiatrii.
Te doświadczenia sprawiły, że Navarro-Valls nie ukrywając bólu, który mu towarzyszył był osobą szczególnie dobrze przygotowaną do tego, aby dziennikarzom i całemu światu przekazywać informacje na temat zdrowia Jana Pawła II w dniach jego odchodzenia. Jako student na wydziale dziennikarstwa na Uniwersytecie Nawarry w Pampelunie Navarro bo tak jest powszechnie nazywany uzyskał stypendium na Uniwersytecie Harvarda. Dziennikarstwo ukończył w 1968 r., a w 1980 r. zdobył dyplom z zakresu komunikacji społecznej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Już w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku nawiązał kontakt z Opus Dei i jako numerariusz stał się jego członkiem. W początkach lat siedemdziesiątych przeniósł się do Rzymu i zamieszkał w siedzibie „Dzieła”, gdzie przebywał także jego założyciel ks. Josemaría Escrivá de Balaguer.
Reklama
Jako korespondent zagraniczny miesięcznika „Nuestro Tiempo”, a następnie korespondent w Rzymie madryckiego dziennika „ABC”, poznał osobiście Jana Pawła II i towarzyszył mu w jego podróżach apostolskich. Dla Papieża była to okazja, by poznać i docenić tego młodego dziennikarza, którego nieoczekiwanie w 1984 r. postanowił powołać na stanowisko dyrektora Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej Navarro pozostał na tym stanowisku jeszcze przez dwa lata po śmierci Karola Wojtyły, na wyraźną prośbę Benedykta XVI.
Przez ponad dwadzieścia lat Joaquín Navarro-Valls był w centrum komunikacji watykańskiej, uczestnicząc w imieniu Stolicy Apostolskiej również w licznych konferencjach międzynarodowych ONZ, na których poznał osobiście najwyższych przedstawicieli największych religii i głowy państw. Jest on więc wyjątkowym świadkiem naszych czasów, pozostając jednocześnie jedną z osób najbliżej związanych z Janem Pawłem II.
WŁODZIMIERZ RĘDZIOCH: Dwadzieścia siedem lat pontyfikatu Jana Pawła II od 16 października 1978 r. do 2 kwietnia 2005 r. naznaczyło życie każdego katolika naszego pokolenia. Chciałbym rozpocząć naszą rozmowę od pytania: Co Pan robił tego historycznego, jesiennego popołudnia 1978 r.?
JOAQUÍN NAVARRO-VALLS: Śledziłem w Rzymie konklawe i wybór Karola Wojtyły na papieża. Starałem się zrozumieć znaczenie tego wyboru w roku, w którym w ciągu kilku miesięcy mieliśmy trzech papieży. To wszystko wydawało się trochę surrealne. Miałem jednak za zadanie informować czytelników gazety, dla której pracowałem, o faktach. Starałem się więc koncentrować na wydarzeniach, zachowując chłodny realizm, co było jednak niełatwym zadaniem.
Czy spodziewał się Pan, że ten nieznany polski arcybiskup pchnie papiestwo, Kościół i cały świat na nowe tory?
Reklama
Był nieznany powszechnemu odbiorcy, czego nie można powiedzieć o środowiskach kościelnych, a już na pewno nie o kolegium kardynalskim.
Młody biskup Karol Wojtyła uczestniczył we wszystkich sesjach Soboru Watykańskiego II jako jedyny delegat z Polski. Wiele podróżował. Niektóre jego książki zostały przetłumaczone i cieszyły się popularnością. Jego pierwsze słowa po konklawe, ale też język ciała jednoznacznie dawały do zrozumienia, że rozpoczyna się nowy rozdział w historii papiestwa.
Kiedy spotkał Pan Papieża po raz pierwszy?
Pierwszy raz zobaczyłem Jana Pawła II z bliska nazajutrz po ukazaniu się białego dymu nad Kaplicą Sykstyńską. Otrzymałem informację, że nowy Papież wybiera się do szpitala Gemelli, by odwiedzić swojego przyjaciela bp. Andrzeja Deskura. Ja też się tam udałem. Jako lekarz bez większych trudności dostałem się do pokoju chorego, który w tym czasie był nieprzytomny. Chwilę później do szpitala przybył Karol Wojtyła i wprowadzono go bezpośrednio do pokoju przyjaciela. Znalazłem się tam razem z nim. Nie mówił wiele w takich chwilach, ale jego gesty mówiły same za siebie. Rzucała się w oczy jego młodzieńczość, spontaniczność i naturalność. Żadnych rytualnych gestów, dostosowanych do okoliczności. Wszystko w nim było autentyczne, normalne. Intuicyjnie pojąłem, że z tym Papieżem wszystko jest możliwe. Coś radykalnie nowego pojawiło się na szczytach hierarchii Kościoła. Przyszłość wydawała się otwarta.
Kiedy odbyło się Pana pierwsze osobiste spotkanie z Papieżem?
Reklama
Towarzyszyłem Papieżowi jako dziennikarz w jego pierwszych podróżach zagranicznych. Ale pierwsze osobiste spotkanie miało miejsce w apartamentach papieskich, na obiedzie.
Jan Paweł II polecił skontaktować się ze mną, wiedząc, że dwa lata wcześniej zostałem wybrany na przewodniczącego korespondentów zagranicznych we Włoszech. Papież od razu zaproponował temat rozmowy, tj. oczekiwał sugestii na temat metod zarządzania komunikacją społeczną Stolicy Apostolskiej, aby uczynić jasnym i wyrazistym przesłanie ludzkie i chrześcijańskie w przesyconej informacjami przestrzeni publicznej. Powiedziałem wtedy coś, co wydawało mi się oczywiste. Po pewnym czasie z ogromnym zaskoczeniem przyjąłem wiadomość, że Ojciec Święty mianował mnie dyrektorem Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej.
Miałem, oczywiście, pewne wątpliwości, które nie były ani małe, ani pozbawione znaczenia. Zadanie to tak przynajmniej je wtedy pojmowałem wydawało mi się wyzwaniem gigantycznych rozmiarów. Ale zaufałem Papieżowi, był to jego wybór, nie mój. Wydawało mi się, że słuszne będzie go przyjąć, z całym ryzykiem z nim związanym oraz ze świadomością, że moje życie zawodowe miało ulec zmianie. A może nie tylko zawodowe, ale i osobiste.
Przez ponad dwadzieścia lat pracował Pan dla Papieża jako dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, ale wszyscy widzieli w Panu „rzecznika Papieża”, czyli kogoś znacznie ważniejszego. Jakie były Wasze relacje?
Były to relacje, które wydawały się niezbędne przy tego typu pracy: z tym właśnie Papieżem i w tych wyjątkowych czasach. Bez częstego osobistego kontaktu nie można było pełnić tej funkcji. Już na początku powiedziałem o tym Papieżowi, a on dał mi do zrozumienia, że właśnie tego oczekiwał. Towarzysząc mu w jego podróżach, na wakacjach w górach, w czasie pobytu w szpitalu, prowadząc z nim wielogodzinne rozmowy, miałem możliwość dogłębnie poznać jego sposób myślenia, jego sposób rozumienia swojej posługi oraz interpretowania czasów, w których przyszło mu żyć. Miałem także możliwość zbliżenia się trochę do jego osobistej relacji z Bogiem. Niosło to ze sobą niezwykłe bogactwo, które wraz z upływem lat i wspólnie spędzonych godzin otwierało się nie tylko na zachwyt, ale z czasem także na przyjaźń.
Dlaczego Papieżowi tak bardzo zależało na kontaktach z mediami?
Reklama
Pańskie pytanie można byłoby odwrócić: dlaczego mediom tak bardzo zależało na Janie Pawle II? W istocie bowiem to zafascynowani dziennikarze towarzyszyli Papieżowi od początku jego pontyfikatu. Przyczyn tego zainteresowania niewątpliwie należy szukać w fakcie, że Papież był nieprzeciętnie ekspresyjny. Ale również a może nawet przede wszystkim ze względu na to, co mówił, na jego idee i myśli, które dzięki tej niezwykłej ekspresyjności wyrażał tak dobrze.
Nienowe przecież przesłanie ewangeliczne głoszone było w sposób, który budził zainteresowanie wśród ludzi. Papież dobrze znał współczesne prądy intelektualne, kulturowe i te z zakresu moralności, dlatego nie sprawiało mu trudności prezentowanie prawd ludzkich i chrześcijańskich, których społeczeństwa i narody potrzebowały. Jak nigdy wcześniej, także wielu niechrześcijan pociągało to przesłanie.
Nowoczesność pogrążona w niepewności, plasująca się gdzieś pomiędzy arogancją a zagubieniem, postawiona została wobec wizji głęboko ludzkiej, ale jednocześnie całkowicie duchowej. Współczesny człowiek, tzn. każdy z nas, mógł znaleźć w końcu twardy grunt pod nogami, aby zacząć rozumieć samego siebie i własną relację z Bogiem.
Kim stał się dla Pana Karol Wojtyła?
Papieżem, oczywiście. Ale również osobą, którą darzyłem miłością czysto ludzką. Kimś, d kogo wiele się nauczyłem. Tak wiele, że może sam do końca nie jestem tego świadomy. Człowiekiem niezwykłym, który hojnie darzył mnie swym zaufaniem, bliskością i szczerym uczuciem. Papież, ojciec i przyjaciel jednocześnie. Ale też już wtedy widziałem w nim świętego, tzn. człowieka, który na wszystko, o co Bóg go prosił, potrafił odpowiedzieć: „tak”. A było tego niemało…
Stwierdził Pan ostatnio, że w wielu opracowaniach na temat Jana Pawła II brakuje nie tyle faktów, ile prawdziwego obrazu Karola Wojtyły jako człowieka.
Reklama
Potrzebowałbym wiele czasu, aby rozwinąć tę myśl. Ale pozwolę sobie powiedzieć coś konkretnego, co może nie jest powszechnie znane. Papież był człowiekiem wesołym. Miał świetne poczucie humoru. Sprawiał wrażenie człowieka, który łatwo i chętnie się uśmiecha. Z upływem lat, ze względu na zesztywnienie mięśni wywołane chorobą Parkinsona, uśmiech zniknął z jego twarzy, jednak w jego sercu nieustannie panowała radość.
Papież nie był jedynie człowiekiem o nastawieniu optymistycznym, ale był naprawdę człowiekiem pełnym radości. A radość była w nim nie tylko stanem emocjonalnym, ale też głęboko zakorzenionym przekonaniem. Moim zdaniem, ta charakterystyka jest kluczowa dla zrozumienia Karola Wojtyły człowieka.
Czym była dla Pana śmierć Jana Pawła II?
Końcem jego cierpienia. Powrotem do Boga, w którym był szaleńczo zakochany. Dla niego chwilą na drodze ku niekończącej się szczęśliwości. Pamiętam, jak na którejś z konferencji prasowych jedna z niemieckich dziennikarek zapytała mnie: „Czy będzie Panu teraz brakowało Jana Pawła II?”. Odpowiedziałem, że nie. I starałem się to lepiej wytłumaczyć: „Wcześniej rozmawiałem z nim jedną lub dwie godziny dziennie, w zależności od okoliczności. Teraz mogę z nim rozmawiać dwadzieścia cztery godziny na dobę”. Jego śmierć otworzyła nowy wymiar w mojej osobistej relacji z nim. Od tej chwili relacja ta mogła stać się jeszcze bliższa.
Jaki Kościół zostawił Jan Paweł II?
Kościół większej nadziei. Kościół, w którym więcej ludzi widzi w Bogu bardziej Ojca kogoś bliższego, mniej enigmatycznego. Kościół odważniejszy, ponieważ ufający Bogu. Kościół, w którym młodzi ludzie nie tylko słuchają, ale są wysłuchiwani i mogą nauczyć czegoś dorosłych. Kościół pokorniejszy, ale jednocześnie bardziej śmiały. Kościół, w którym nie brakuje problemów, ale który problemy te potrafi dostrzec, nazwać, a więc może znaleźć sposób ich rozwiązania.
Reklama
Czy widział Pan w Janie Pawle II niezwykłe zdolności dyplomatyczne, które pozwoliły mu, wraz z Reaganem i Gorbaczowem, zmienić świat, który zaistniał po II wojny światowej? Czy mógłby Pan powiedzieć coś na ten temat?
Reklama
Historycy nie mają już wątpliwości, że zmiany historyczne, które wpłynęły na życie milionów ludzi, miały swój początek w 1979 r., wraz z pierwszą wizytą Jana Pawła II w Polsce. Trzeba było dziesięciu lat, aby zmiany dojrzały, ale proces ten rozpoczął się właśnie wtedy.
Przy okazji ostatniego spotkania z prezydentem Michaiłem Gorbaczowem wspominaliśmy, jak to w 1988 r. wraz z kard. Agostino Casarolim zawieźliśmy na Kreml długi list od Jana Pawła II. „Od tego się wszystko zaczęło” powiedział Gorbaczow. Miał rację, ponieważ dla niego to był moment podejmowania decyzji, a jego decyzje uwzględniały wydarzenia, które miały miejsce po 1979 r.; brał pod uwagę błędy swoich poprzedników od Breżniewa do Czernienki oraz doświadczenia Polski i innych krajów Układu Warszawskiego. Kiedy inwazja na Polskę wydawała się nieuchronna, Jan Paweł II napisał do Breżniewa list, w którym przypominał o zobowiązaniach, jakie Związek Radziecki przyjął na siebie, podpisując Akt końcowy konferencji w Helsinkach. Na ten list nigdy nie nadeszła odpowiedź, ale inwazja, wbrew przewidywaniom amerykańskiego prezydenta Ronalda Reagana, nie nastąpiła.
W tych latach Papież odwiedzał Polskę, nawet w czasie stanu wojennego. Wystarczyłoby jedno jego słowo źle zinterpretowane przez ludzi, a mogłoby dojść do rewolty, która z kolei stałaby się „usprawiedliwieniem” represji zbrojnych. Te lata, od roku 1979 do 1989, były arcydziełem roztropności i odwagi, które jego mądrość, a przede wszystkim modlitwa potrafiły utrzymać połączone w skutecznej równowadze.
Po czym można było poznać, że Jan Paweł II człowiek, który kierował Kościołem katolickim i wywierał wpływ na politykę światową był także wielkim mistykiem?
Czasem wchodziłem do kaplicy w jego apartamencie, a on nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie był sam. Widziałem go przed tabernakulum, jak rozmawiał z Bogiem. A czasem zaczynał śpiewać. Nie były to śpiewy liturgiczne… Jego dialog z Bogiem trwał nieustannie, on potrzebował modlitwy bez przerwy. Również w miejscach publicznych, w obecności tłumów. Działanie i kontemplacja w nim wydawały się jednym i tym samym. Ostatni raz, kiedy go widziałem poza łóżkiem, na którym zakończył swoje ziemskie życie, siedział na wózku popychanym przez siostrę zakonną. Trasa była krótka, dziesięć metrów pomiędzy jego pokojem i kaplicą. Chciał wręcz fizycznie być blisko tabernakulum. Przebywał tam całymi godzinami. Były to jego ostatnie godziny na tej ziemi.
Zaraz po śmierci Jana Pawła II rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny w celu potwierdzenia heroicznego charakteru jego cnót chrześcijańskich. Które z tych cnót szczególnie zwróciły Pańską uwagę?
Reklama
To, że nie marnował ani chwili, ale nigdy się nie śpieszył. Modlił się dużo, ale jego modlitwa żyła potrzebami innych. Był zakochany w swoim kapłaństwie. Od Boga przyjmował wszystko, nawet to, co najtrudniejsze i najboleśniejsze, również fizycznie. Jego niezwykła odwaga była konsekwencją zaufania Bogu, nie sobie samemu.
Niczego nie potrzebował. Jego ubóstwo było całkowite. Kochał książki, ale jego lektury nie zabierały mu nawet jednej chwili czasu, który poświęcał swojej posłudze. Kochał sakrament pokuty i spowiadał się raz w tygodniu w jednym ustalonym dniu. Pościł przez cały dzień poprzedzający święcenia biskupie lub kapłańskie, których udzielał.
Jakie uczucia będą towarzyszyły Panu w trakcie kanonizacji Jana Pawła II?
Nie będę zaskoczony, to pewne. Ale w trakcie ceremonii może powiem mu to, co już kilka razy mu powiedziałem: „Dziękuję, Janie Pawle II, za to arcydzieło, którym uczyniłeś swoje życie, dzięki łasce Bożej i swojej wielkoduszności”.
Czym zajmuje się obecnie były dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej?
Powróciłem do życia akademickiego. Jestem przewodniczącym komitetu doradczego Uniwersytetu Campus Bio-Medico w Rzymie oraz członkiem zarządu Fundacji Enrica Mattei. Piszę i, niestety, często muszę podróżować.
Czy opublikuje Pan kiedyś wspomnienia z tych pamiętnych lat?
Może powinienem był to już dawno zrobić…