W trwającym właśnie Roku Życia Konsekrowanego warto przybliżać działalność misyjną sióstr zakonnych, szczególnie tych wywodzących się z naszej diecezji
Reprezentantką Zgromadzenia Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim z ziemi sterdyńskiej jest s. Cecylia Maria Ślebzak, pochodząca z parafii pw. św. Anny w Sterdyni. S. Ślebzak 11 lat pracuje w Boliwii.
Biografia
Urodziła się 4 sierpnia 1966 r. w szpitalu w Sterdyni. Pobożni rodzice ochrzcili ją 23 października 1966 r. w rodzinnej parafii pw. św. Anny w Sterdyni. Szkołę Podstawową im. Anieli Krzywoń ukończyła w latach 1972-80. Kontynuowała naukę w Zasadniczej Szkole Rolniczej w Sterdyni (1980-83). Następnie uczyła się w Zaocznym Liceum Ogólnokształcącym w Krakowie. Egzamin dojrzałości zdała w maju 1990 r. Później, chcąc zostać pielęgniarką, pobierała naukę w Medycznym Studium Zawodowym w Siedlcach. Zdobyła upragniony zawód pielęgniarki w czerwcu 1994 r. Chciała rozwijać swą wiedzę medyczną i rozpoczęła studia w Akademii Medycznej w Lublinie, wieńcząc je tytułem magistra pielęgniarstwa w 2002 r.
Idąc za głosem powołania, 9 lutego 1984 r. wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim w Krakowie. Rozpoczęła się jej formacja zakonna. Postulat trwał kilka miesięcy, od 19 lutego do sierpnia 1984 r. Następnie od 25 sierpnia 1984 r. kontynuowała dwuletni nowicjat zakonny w Krakowie. 26 sierpnia 1986 r. złożyła pierwszą profesję zakonną w krakowskim domu generalnym. Po kilku latach, również w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej 26 sierpnia 1992 r., s. Cecylia Maria Ślebzak złożyła profesję wieczystą w domu generalnym Zgromadzenia Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim w Krakowie. Kolejne placówki, w których pracowała s. Ślebzak w Polsce, to: Dom Pomocy Społecznej w Ciechanowie jako pielęgniarka (1994-95), Dom Pomocy Społecznej w Jabłonnie Lackiej jako pielęgniarka (1995-98), Dom Pomocy Społecznej w Radzyminie k. Warszawy jako pielęgniarka i przełożona domu zakonnego (1998 – 2004).
Praca na misjach
Od dzieciństwa marzyła o wyjeździe na misje. Od 5 września 2004 r. s. Ślebzak przebywa w placówce misyjnej w Boliwii. Po przyjeździe do kraju skierowano ją do La Paz, miasta położonego 4100 m n.p.m. do pracy w szpitalu „ArcoIris” (oznacza „Tęcza”). Przez pierwsze trzy miesiące uczyła się języka hiszpańskiego. Po skończonym kursie językowym zaczęła pracować jako pielęgniarka w szpitalu. 15 stycznia 2006 r. przeniesiono s. Ślebzak do Cochabamby położonej na wysokości 2558 m n.p.m. do Kliniki Lourdes, prowadzonej przez Siostry Albertynki. Wówczas była odpowiedzialna za personel medyczny oraz koordynowała współpracę pracowników z lekarzami specjalistami. We wrześniu 2008 r. posłano ją do najpiękniejszego miejsca w Boliwii – wioski o nazwie Ivirgarzama, położonej 3690 m n.p.m. w dżungli. Przebywa tam do chwili obecnej.
W swej relacji (z grudnia 2014 r.) napisała: „Odkąd przyleciałam do tego kraju, zawsze pragnęłam pracować w tropiku. Tutaj zawsze jest zielono, ciepło, dużo gatunków ptaków, gadów i zwierząt. Ludzie są prości, skromni, bardzo dużo jest dzieci. W tym miejscu wioska po prostu tętni życiem, radością i właśnie tutaj można poczuć się swobodnym i wolnym”. Rozpoczęła pracę w Centrum Medycznym i pracę pastoralną w parafii, gdzie mieszkają siostry. S. Cecylia objęła opieką duchowej adopcji dzieci z włoskiego projektu, który liczył ok. 100 osób. Dzieci pochodziły z ubogich, najbiedniejszych i wielodzietnych rodzin. Siostra relacjonuje, iż „niektórzy z nich nie mają własnych domów ani stałej pracy. Osoby z Włoch, tzw. padrinos, przysyłają nam pieniądze na dane dziecko i my kupujemy im potrzebne rzeczy do szkoły, do domu, np. ubrania czy artykuły spożywcze. Spotykamy się z dziećmi, uczymy ich różnych prac, mają spotkania z psychologiem, lekarzami, pielęgniarkami na temat zagrożeń różnymi chorobami, właściwego żywienia czy higieny osobistej. Dzieci mają lekcje z Pisma Świętego i historii Kościoła. Uczą się śpiewu, modlitwy i bawią się. Spotykamy się z ich rodzicami, mówimy o brakach, jakie dostrzegamy u dzieci, a oni dzielą się z nami swoimi przeżyciami i problemami. W okolicy jest bardzo dużo wiosek, do których jeździmy razem z księdzem, który odprawia Mszę św.”. Siostry prowadzą katechizację, przygotowując całe rodziny do przyjęcia sakramentów świętych. Udają się na tzw. wyprawy misyjne do społeczności mieszkających wzdłuż rzeki, gdzie jedyną drogą dojazdu jest łódka. S. Ślebzak stwierdziła, że „taka wyprawa trwa kilka dni, czasami dwa tygodnie, w zależności do liczby wiosek, do których planujemy dotrzeć.
Na wyprawę wyruszamy z kapłanem, lekarzem, dentystą, pielęgniarką i dwiema siostrami. Zabieramy ze sobą ponad 100 litrów benzyny, ponad 100 litrów wody pitnej, żywność, leki, przybory szkolne, cukierki dla dzieci, namioty i inne rzeczy niezbędne do posługi. Wcześniej ustala się wszystko z władzami wioski i oni podają nam termin oraz organizują, by społeczność wioski była obecna. To, że czekają na nas, wyczuwa się, gdy tam jesteśmy, starają się zapewnić nam jak najlepsze warunki i dzielą się tym, co mają. Gdy my udzielamy pomocy medycznej czy katechizujemy, oni przygotowują dla nas posiłek. Zawsze możemy degustować świeżutką rybę i «yukę», tj. pewien rodzaj ziemniaka. Największą uciechę mają dzieci, bo bawimy się z nimi, gramy w piłkę, a wieczorem wyświetlamy jakiś film. Światło mają tylko z transformatora, tylko około czterech godzin, wodę do mycia z rzeki i sanitariaty w dżungli. Jest dużo łez, gdy nadchodzi chwila rozstania, ponieważ nasze wizyty są dla niektórych jedynym z nielicznych kontaktów z odległym światem. Są osoby, które nigdy nie opuszczają wioski, nie mają telewizorów, komórek ani Internetu, jedyną formą kontaktu z sąsiednimi wioskami jest radio, przez które wysyłają wiadomości i otrzymują je z drugiej strony”.
W parafii trwa katechizacja dzieci, młodzieży i dorosłych. Siostry prowadzą grupy ministrantów i tzw. Infancje Misionera. Są to małe dzieci przychodzące na spotkania i na Msze św. Siostry pomagają osobom potrzebującym, wydając żywność lub odzież oraz zapewniają stałą opiekę medyczną. S. Cecylia Maria Ślebzak napisała na zakończenie swojej relacji: „Jestem szczęśliwa, że mogę tu być i na tej boliwijskiej ziemi realizować moje powołanie zarówno zakonne, jak i zawodowe”.
Chrzest w jednym z punktów mszalnych. Sakramentu udziela ks. Andrzej Juszczęć
Wikariat apostolski Zamora-Chinchipe posiada ok. 90 tys. wiernych mieszkających w różnych miastach, wioskach i osiedlach. Wierni ci są skupieni w 20 parafiach. Pracuje wśród nich aktualnie 24 księży i ok. 800 katechistów. Jedna z tych parafii została powierzona ks. Andrzejowi Juszczęciowi, kapłanowi należącemu do archidiecezji przemyskiej, pochodzącemu z parafii Odrzykoń.
27 kwietnia wraz z ks. Antonim Michno i ks. Zdzisławem Rakoczym przyjechaliśmy do jego parafii El Pangui. Jest ona położona w odległości ok. 25 km od parafii Los Encuentros, w której pracuje ks. Zdzisław Rakoczy.
Swoje powołanie misyjne ks. Andrzej rozpoczął realizować w 2006 r. podejmując formację w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie. Trwała ona 9 miesięcy. Następne trzy miesiące spędził w Andaluzji, w Hiszpanii, gdzie doskonalił język hiszpański i poznawał specyfikę hiszpańskiego duszpasterstwa. W listopadzie 2006 r. przybył do Ekwadoru i początkowo, przez kilka miesięcy, mieszkał w parafii ks. Zdzisława Rakoczego. Od pierwszej niedzieli stycznia 2007 r. zamieszkał w budynku parafialnym w El Pangui. Nazwa parafii jest związana z tradycją mówiącą o tym, że w okolicach tego miasteczka żył kiedyś wąż dużych rozmiarów. W języku Indian „pangua” oznacza miejsce, gdzie żyją węże. Obecnie parafia ta liczy ok. 9 tys. wiernych mieszkających w miasteczku oraz w wielu miejscowościach rozsianych w okolicy. Z różną częstotliwością ks. Andrzej dojeżdża do około 50 wiosek. Częstotliwość ta jest związana między innymi z porą roku, gdyż do niektórych miejsc nie da się dotrzeć podczas pory deszczowej. Do czterech największych miejscowości dociera każdego tygodnia, do pozostałych co dwa tygodnie lub raz w miesiącu, a do niektórych, bliżej położonych raz w roku na święto patronalne. Bogactwo parafii tworzą także katecheci, bez których praca duszpasterska byłaby bardzo utrudniona lub wręcz niemożliwa. Mają oni do dyspozycji kilka sal katechetycznych i oczywiście są przygotowywani do swej posługi przez systematyczne spotkania z księdzem proboszczem.
Ciekawostką jest to, że na terenie parafii istnieją szkoły „półkościelne”, założone przez Kościół, ale utrzymywane przez państwo. Kościół ma wpływ na wychowanie m.in. przez to, że ma prawo decydować o obsadzie dyrektora szkoły. W szkołach pracują siostry ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Misjonarek. Zgromadzenie to sprawuje także opiekę nad dziewczętami z plemienia Shuar. Siostry prowadzą szkołę z internatem. Dzięki temu dzieci z odległych nieraz miejscowości mają możliwość kształcenia. Przy okazji odwiedzin jednej z tych szkół mieliśmy okazję spotkać się z siostrami i dziećmi, wysłuchać kilku piosenek indiańskich i zobaczyć piękne tańce ludowe. Otrzymaliśmy też drobne pamiątki wykonane w Ekwadorze.
„Niedziela” w parafii ks. Andrzeja rozpoczyna się już w ciągu tygodnia, ponieważ począwszy od czwartku gromadzi on wiernych na niedzielną Eucharystię. Jest to spowodowane rozległością parafii i wielością punktów w których sprawuje Mszę św. Zgodnie z tą praktyką odwiedziliśmy takie wioski jak San Gabriel - zamieszkałą przez Indian ze szczepu Suarh, San Luis, Uwens. Mieliśmy więc okazję przez kilka dni przeżywać czwartą niedzielę wielkanocną, czyli niedzielę Dobrego Pasterza. W niektórych miejscowościach wierni gromadzą się w skromnych kaplicach mszalnych, ale bywa też i tak, że miejscem sprawowania Eucharystii jest prosta sala szkolna, a wierni przybywają na Mszę św. zwoływani przez katechistę dźwiękiem. Łączy się to oczywiście z koniecznością posiadania przez misjonarza cierpliwości, bowiem musi czekać na wiernych. Cierpliwość ta jest rekompensowana wielką radością okazywaną przez parafian. Bywa, że goszczą oni misjonarza dzieląc się tym, co posiadają. Tej gościny doświadczyliśmy w jednej z odwiedzanych wiosek.
Pięknym, niezapomnianym spotkaniem, które przeżyliśmy w rozbudowanym przez ks. Andrzeja i jego wiernych kościele parafialnym w El Pangui była Eucharystia sprawowana 29 kwietnia dla dzieci i młodzieży. Uczestniczyło w niej ok. 600 młodych parafian. Istotną rolę w oprawie liturgicznej odegrał zespół muzyczny, animujący modlitwy wywodzące się z ruchu Odnowy w Duchu Świętym oraz katechiści opiekujący się zgromadzoną młodzieżą. Miałem także okazję przewodniczyć Eucharystii dla dorosłych parafian. Miłym akcentem pobytu w parafii ks. Andrzeja była delegacja parafian dziękująca za jego pracę i prosząca o dalszą jego posługę w tej parafii.
Podczas wielu rozmów prowadzonych z ks. Andrzejem dowiedzieliśmy się o pewnym wydarzeniu. Pewnego razu, w pierwszych miesiącach pobytu ks. Andrzeja w parafii El Pangui spotkała go dramatyczna przygoda. Oto do budynku parafialnego przybiegły dwie dziewczynki prosząc go, aby ratował ludzi, których mieszkańcy miasteczka chcą spalić żywcem. Poszedł na rynek i dowiedział się, że jego parafianie chcą dokonać samosądu wobec dwóch ludzi, których podejrzewali o zabójstwo dwóch handlarzy bydła. Nie wierzyli policji i wymiarowi sprawiedliwości, sami ich schwytali i oblali benzyną zamierzając ich spalić. Policja była obecna przy tym wydarzeniu, ale bała się interweniować. Ksiądz znalazł się w trudnej sytuacji. Z jednej strony nie wiedział, czy oskarżeni są winni, czy też nie, a z drugiej nie chciał dopuścić do publicznego zabójstwa. Sam nie wiedział dlaczego, ale gdy zawiodły jego słowa wzywające do spokoju, podszedł do oskarżonych i objął ich swoimi ramionami mówiąc, że nie dopuści do ich zabójstwa. Naraził wówczas także i samego siebie na niebezpieczeństwo, bo i jego roznamiętnieni ludzie mogli podpalić. Okazało się, że gest młodego księdza, który przybył z zewnątrz ich kraju i stanął tak odważnie, z narażeniem swego życia w obronie dwóch mieszkańców Ekwadoru, był ważnym znakiem, który skłonił obecnych przy tym zajściu do przemyślenia swej postawy. Czyn księdza okazał się ważnym znakiem dla mieszkańców tego miasteczka. Tym gestem zjednał sobie ludzi, wraz z nimi rozbudował znacznie świątynię, która każdej niedzieli napełnia się wieloma ludźmi.
Osobę ks. Andrzeja Juszczęcia obejmijmy naszą życzliwą modlitwą.
Gdyby polska edukacja była serialem, to właśnie oglądamy odcinek pod tytułem: „Prace domowe: Reaktywacja”. W roli głównej – Ministerstwo Edukacji Narodowej, które jeszcze niedawno z dumą, pompą i nieco przesadzonym entuzjazmem ogłaszało „koniec z zadaniami domowymi”, a dziś... no cóż, spuszcza głowę i przyznaje się do błędu. Jakby to ujął klasyk memicznej mądrości – rozdwojenie jaźni level MEN.
Jeszcze nie tak dawno oficjalne profile ministerstwa na Facebooku i Instagramie błyszczały rolkami i postami, w których MEN chełpił się jedną z największych „reform” ostatnich lat – zniesieniem obowiązkowych prac domowych w szkołach podstawowych. Narracja była jasna: więcej czasu dla dzieci, koniec z wieczornym stresem, edukacja z ludzką twarzą. Poklask był, lajki się zgadzały, serduszka biły radośnie.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.