AGNIESZKA KONIK-KORN: – Spowiedź inaczej nazywana jest sakramentem pokuty i pojednania. Słowo pokuta kojarzy nam się jednak negatywnie, z karą za jakieś przewinienie...
KS. PIOTR MIKOŁAJ MARKS: – Słowo pokuta w wielu osobach wywołuje lęk, że „dostaną za swoje grzechy”. Jeśli ktoś tak odbiera znaczenie pokuty, powinien zmienić swoje myślenie. Sakrament pokuty i pojednania to sakrament, w którym każdy człowiek grzeszny pragnie od nowa nawiązać dialog z Bogiem. To jest istota tego sakramentu. Pokuta zaś wynika ze świadomości, że jako dojrzały człowiek chcę wynagrodzić Panu Jezusowi za moje grzechy. To wynagrodzenie powinno płynąć z serca, to nie tylko „litanijka” czy „modlitewka”. Pokuta ma dużo większy wymiar. To pewien sposób postrzegania Pana Boga w moim życiu. Im ta świadomość Jego obecności jest większa, tym i we mnie bardziej dojrzewa pragnienie pewnej postawy, która wiąże się z zadośćuczynieniem. Wiem, co źle zrobiłem i chcę przeprosić. Robię to, podejmując różne formy pokuty – post, wyrzeczenia, umartwienia i modlitwy.
– Bywa, że osoby, które rzadko się spowiadają, oczekują, że dostaną za pokutę jakieś zadanie nie do wykonania...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Taki strach trzeba również sprostować. Ktoś, kto przychodzi do spowiedzi i ma więcej na sumieniu, może bać się, co go czeka. Ale to nie jest tak, że spowiednik decyduje o pokucie w oparciu o ciężar grzechów. Kapłan musi rozpoznać możliwości penitenta. Zadana pokuta nieraz będzie dopiero czymś, co wdroży tę osobę w modlitwę. W oparciu o zadaną pokutę, penitent może zacząć angażować się w dzieła miłosierdzia. Generalnie chodzi o to, by każda spowiedź sprawiała, że rzeczywiście będę po niej odmieniony. Nie tylko, że otrzymam rozgrzeszenie, ale rzeczywiście zacznę zmieniać swoje życie. Zacznę robić to, czego dotąd nie robiłem albo nie miałem ochoty robić. Tu zaczyna się kształtowanie postaw życiowych.
– Czy zdarza się tak, że osoby po otrzymaniu pokuty proszą o dodatkową? Uznają, że litania czy Koronka to za mało?
– Tak, niektórzy mówią, że np. i tak codziennie odmawiają Koronkę, więc dla nich nie jest to pokuta, proszą o inną. Pokuta to jednak forma, której trzeba się podporządkować. W takiej sytuacji nie zmieniam zadanej pokuty, ale dopytuję, w jakich intencjach dany penitent się modli. Zazwyczaj te modlitwy dotyczą osobistych spraw, rodziny, pracy, własnego zdrowia. Dlatego podpowiadam wtedy, by tę samą Koronkę, którą dana osoba odmawia codziennie w swoich intencjach, ofiarowała za innych, nieznanych nawet ludzi, np. za konających. Żeby trochę wyjść z tego „swojego podwórka” i zatroszczyć się o tych, którzy się wcale nie modlą lub sami nie mogą już sobie pomóc. W większości penitenci to rozumieją. A jak usłyszą taką propozycję, to czasem mówią, że odtąd będą odmawiać dwie Koronki (śmiech). Uczymy się czynić dzieła miłosierdzia drobnymi kroczkami. Pokuta może być zalążkiem takich działań.
– Łatwo można jednak dostrzec, że odmówienie modlitwy nie zrekompensuje wielu grzechów uczynionych przeciw drugiemu człowiekowi – kradzieży, złego słowa czy innych win. Jak sobie poradzić z takim zagadnieniem?
Reklama
– Do konfesjonału penitenci przychodzą z różnymi sprawami. Czasami są to drobiazgi, a czasem bardzo poważne sprawy. Oczywiście, nie każdy grzech da się naprawić. Chodzi jednak o to, by odmienić sposób dotychczasowego postępowania i postanowić sobie, że już do niego nie wrócimy. Uczynione przez nas zło zwyciężać dobrem. Zrobić coś dobrego i proporcjonalnego do wyrządzonej krzywdy, nawet względem innej osoby niż ta, wobec której się zawiniło. Nie zawsze musi to być natychmiast. Nieraz człowiek, którego chcielibyśmy przeprosić, umiera. Nie mamy mu jak zadośćuczynić. Możemy wtedy jednak podjąć jakieś działania względem kogoś w podobnej sytuacji. Albo modlić się intensywniej za zmarłych. Ale jeśli wiemy, że mamy możliwość naprawić wyrządzone zło, to musimy to zrobić.
– Czy pokuta może nas nauczyć otwierać swoje serce na innych ludzi, ich bolączki i potrzeby?
– Oczywiście! Nieraz właśnie tak zaczyna się nasza przemiana – po szczerej spowiedzi zaczynam podejmować działania, których dotąd nie podejmowałem. To może być modlitwa za innych, jałmużna czy post w czyjejś intencji albo odwiedzenie chorych. Jeśli wejdziemy już na tę drogę miłosierdzia, nasze życie na pewno zacznie się zmieniać. Właśnie tak zrodziło się Dzieło Pokutne. Różne osoby przychodziły do konfesjonału i pytały, jak poprzez pokutę zbliżyć się do Boga. Zaczęły świadomie podejmować wyrzeczenia w jednym, wybranym dniu tygodnia i ofiarowywać je w intencji konających – jako wynagrodzenie Panu Jezusowi za ich grzechy. Dziś funkcjonuje już ponad 90 grup, tzw. szóstek, które od poniedziałku do soboty w wybranych przez siebie dniach tygodnia podejmują pokutę w intencji konających. To dzieło miłosierdzia względem nieznanych sobie, umierających osób wyszło już poza granice Polski i Europy (więcej informacji o Dziele Pokutnym można znaleźć na stronie: apostolatratunkukonajacym.pl – przyp. red.).
– Jakie formy przybiera pokuta za konających?
Reklama
– Wszystko zależy od serca i możliwości – nie można sobie zaszkodzić, przecież to by się nie podobało Panu Jezusowi! Podejmując nawet drobne umartwienia, próbujemy odmienić siebie. Część osób rezygnuje ze słodyczy, z kawy czy telewizji, inni poszczą w tych dniach o chlebie i wodzie. Na co dzień to bardzo trudne, by pamiętać o wynagradzaniu Panu Bogu za grzechy nasze i innych. Wchodząc w Dzieło Pokutne poprzez modlitwę, pokutę i Eucharystię, omadlamy konających, ale każdy może podjąć pokutę w innych intencjach. Dobrze by było, byśmy nie myśleli tylko o swoich własnych sprawach, ale podejmowali pokutę i za tych, którzy jej nie czynią, a może nawet walczą z Kościołem. Ważne jest to, że im bliżej trzymamy się Boga, tym mniej mamy własnych ambicji – przecież i w podejmowaniu pokuty grozi nam faryzeizm i pycha. Nieraz trzeba ochłonąć, by uczestniczyć w dziełach pokutnych, będąc pozbawionym egocentryzmu, pokazywania – nawet przed samym sobą – czego to ja nie robię dla innych.
– Niektórzy mówią, że lubią się spowiadać. Ale są i tacy, którzy podchodzą do konfesjonału tylko okazjonalnie – z powodu chrztu, ślubu, pogrzebu...
– Pokuta powinna być podejmowana ze szczerym żalem, a nie dla formalności. Człowiek musi być świadomy, kim jest, z czym przychodzi. Niektórzy przychodzą do spowiedzi tak jak „z pistoletu” – wyrzucają z siebie grzechy, popełniane od lat, i odchodzą, nie zmieniając swojego życia. Traktują spowiedź jak obowiązek czy rutynę, bo „tak wypada”. Nie zastanawiają się nad tym głębiej. A tu nie chodzi o formalność, ale o relację. O to, czy naprawdę chcę być blisko Pana Boga. Takie podejście nie przynosi owoców. Każda spowiedź ma nas w jakiś sposób zmienić. Jeśli za spowiedzią nie idzie przemiana, chociażby niewielka i nie zawsze widoczna na zewnątrz, to znaczy, że mamy problem. Będziemy coraz bardziej znawcami prawa, kazuistyki, tak jak faryzeusze, ale za tym nie będą szły uczynki miłosierdzia. Trzeba pytać, czy od ostatniej spowiedzi próbowałem coś zmienić w swoim życiu? Niektórym osobom przy takiej pracy nad sobą potrzebne będzie wsparcie stałego spowiednika czy kierownika duchowego.
– Część osób przychodzi do spowiedzi, bo „ksiądz fajnie gada”. Inni odchodzą bez satysfakcji, bo spowiednik się spieszył i nie czują się wysłuchani...
Reklama
– Przychodząc do spowiedzi, powinniśmy zapomnieć o obecności kapłana. Idę do spowiedzi, by przeprosić za moje zło Chrystusa, a nie księdza. Ludzie czasem szukają w spowiedzi czegoś innego. Świat jest dziś bardzo trudny, nieraz gubimy się w nim i szukamy pomocy, porady. Nie każdy pójdzie do psychiatry czy psychologa. Niektórzy szukają pocieszenia, porady, wsparcia także w konfesjonale. Ale sakrament nie jest kozetką. Kiedy w taki sposób podchodzi się do spowiedzi, nieraz trzeba zapytać, czy jeszcze żałuję za moje grzechy? Czy czasem nie skupiam się zbytnio na sobie i swoich sprawach? Sakrament musi zmierzać do wyznania grzechów – tylko w ten sposób może on pomóc człowiekowi. Psychologia czy terapia to ludzkie rozwiązania. Ale nie może być tak, że konfesjonał będzie służył do „załatwiania” naszych spraw, żebyśmy się lepiej poczuli. Oczywiście, nie mam nic przeciwko wspieraniu tych, którzy przychodzą do konfesjonału z problemem – trzeba ich wesprzeć, pocieszyć, porozmawiać. Ale to nie może być nagminne. Nieraz trzeba taką osobę sprowadzić na ziemię – pamiętaj, po co tu przyszedłeś.
– Zdarza się, że ludzie przychodzą do konfesjonału i mówią, że Boga nie słyszą, że On ich nie wysłuchuje, choć modlą się w pewnych intencjach przez wiele lat. Dlaczego tak się dzieje?
– My często porównujemy prędkości swoje do Bożych. Chcemy, by Pan Bóg działał tak, jak my to zaplanujemy. Programujemy temperaturę powietrza w domu, czas przygotowania obiadu w mikrofalówce. O wszystkim decydujemy sami. Z rozpędu chcemy też zaprogramować Pana Boga do naszych potrzeb. Ale tu trzeba popatrzeć z innej perspektywy, z inną logiką. Naszą ostateczną, a jednocześnie podstawową perspektywą, powinno być zbawienie duszy. Nieraz przychodzą matki alkoholików, które skarżą się, że Pan Bóg ich nie wysłuchuje. Modlą się latami, a nic się nie zmienia. Nam musi zależeć przede wszystkim na zbawieniu duszy osób, za które się modlimy, by taki alkoholik został zbawiony, nawet w ostatniej chwili życia. Trzeba zmienić optykę naszego czasu na ziemi. My możemy umrzeć i nie będziemy widzieć owoców naszej modlitwy. Nie musimy być świadkami spektakularnego nawrócenia, ale musimy ufać, że Pan Bóg słyszy naszą modlitwę, i że ona nie zostanie bez efektów. To często jest krzyż, który – przeżywany w zaufaniu Panu Bogu – jest nieraz wielkim błogosławieństwem. Bóg ma swoją prędkość, człowiek swoją. Bóg może działać jak pendolino, ale nie pojedzie szybko po wąskich i krętych torach ludzkich dusz. Musi dostosowywać prędkość do naszych możliwości. Paradoksalnie więc – wszechmogący Bóg jest przez nas ograniczony.