Są wśród nas. Każdego dnia spotykamy ich na ulicach, w domach, w sklepach. Są bardzo cisi, pokorni, mało mówią. Przemieszczają się z miejsca na miejsce wolnym krokiem, zatrzymują przy sklepowych witrynach.
Patrzą z uwagą, kiwają głową, że tak drogo i idą dalej. Swoim słabym wzrokiem wpatrują się w małe grosiki w starym portfelu, zastanawiają się, czy im wystarczy na chleb, na łakocie dla ukochanego wnuczka,
na leki. Ktoś im narobił płonnej nadziei, że te będą za złotówkę. Wiedzą, że muszą liczyć na siebie. Z każdym rokiem, miesiącem, dniem przychodzi to im coraz trudniej. Nie mają wielkich bankowych kont,
bo pieniądze już dawno wydali na lekarzy. Zostało im jeszcze trochę na tzw. ostatnią godzinę. Nie niosą może na swoich barkach wielkich obowiązków, ale chcieliby jeszcze komuś w tym życiu pomóc. Często,
bardzo często spotykam ich w kościele. Przychodzą wcześnie, by być sam na sam z Bogiem, z cierpiącym Chrystusem, z Matką Bolesną, bo Ta jest im najbliższa. Proszą Boga o potrzebne łaski, nie tylko dla
siebie: dla Ojca Świętego, dla swoich bliskich. Często płaczą, trochę z bólu, trochę z tęsknoty, trochę z radości. Ojciec Święty mówi o nich, że są skarbem Kościoła. Tak się cieszą, że ktoś ich w życiu
zauważył, że ktoś poświęcił im chwilę czasu, że ktoś chciał z nimi porozmawiać. 2 lutego, w uroczystość Ofiarowania Pańskiego (Matki Bożej Gromnicznej), trzymali w swoich dłoniach zapaloną świecę, patrzyli
w jej blask i zadawali pytanie: czy pozwoli im Bóg doczekać następnego święta? Telewizja nie pokazuje ich wcale, nie są medialni, no może przy jakiejś kolejnej aferze w służbie zdrowia. Dziennikarze mówią,
że wstyd pokazywać takich ludzi. Po co?
A ci nie protestują, nie pchają się do rządowych ław, do sejmowej sali, na senatorskie fotele. Ot, tacy moi cisi, pokorni, sprawiedliwi, zawsze wierni Chorzy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu