Reklama

Wiadomości

Zachód może odetchnąć: Niemcy są niewinni

Dlaczego w oczach zachodniej opinii publicznej Polacy są urodzonymi antysemitami, dpowiedzialnymi wraz z hitlerowcami za zagładę Żydów? Dlaczego określenie: „polskie obozy śmierci” pojawia się w ustach przywódców państw zachodnich i na łamach opiniotwórczych gazet amerykańskich, angielskich czy francuskich?

Niedziela Ogólnopolska 35/2015, str. 22-23

[ TEMATY ]

obozy

Bożena Sztajner/Niedziela

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Fundamentem kultury europejskiej jest przekonanie, że każdy naród powinien szukać prawdy o sobie w dziełach artystów lub intelektualistów innej narodowości. Astolphe de Custine, pisząc „Listy z Rosji”, jest reprezentantem tej tradycji, która przyniosła kulturze europejskiej tyle arcydzieł. Jakie arcydzieło sztuki europejskiej pokazało Polaków jako nieuleczalnych i w dodatku prymitywnych antysemitów? Z jakim dziełem sztuki, utrwalonym w zbiorowej pamięci zachodniej opinii publicznej, przegrywamy codziennie naszą bitwę o prawdę? I dlaczego nasze wysiłki skazane są na porażkę?

Jądro ciemności

Reklama

Batalię tę przegrywamy z wielogodzinnym filmem Claude’a Lanzmanna o Holokauście (po hebrajsku Shoah), którego realizacja trwała 11 lat i została zakończona w 1985 r. Za ten film na francuskiego reżysera spadł deszcz nagród i wyróżnień, które nawet trudno wyliczyć. W filmie nie ma Hitlera i nie ma trupów. Zamiast tego są wywiady z tymi spośród żydowskich ofiar, które przeżyły, z niemieckimi katami, z polskimi świadkami – a może widzami, obserwatorami? Timothy Garton Ash zauważył, że każde określenie polskich świadków jest moralną oceną. Lanzmann zmusza wszystkich do mówienia, wywiady przypominają czasami przesłuchania, są długie, żmudne i zgodnie z zasadami sztuki filmowej, reżyser przeplata je powolnymi ujęciami obozów śmierci, tak jak wyglądały one w latach 80. XX wieku. W tych ujęciach Lanzmann skupia się na zarośniętych trawą torach kolejowych – tory prowadzące do obozu przerwane są kadrem krajobrazu wokół Oświęcimia, następny kadr to miasteczko i jego mieszkańcy i znowu tory, po których polscy maszyniści wjeżdżali w lokomotywie ciągnącej bydlęce wagony wypełnione zbitym tłumem Żydów skazanych na spalenie. Kamera Lanzmanna jest bezlitosna, dziesiątki – jeżeli nie setki – razy zabiera nas ponownie powoli, przeraźliwie powoli, wzdłuż torów kolejowych, do rampy, będącej – w ujęciu intelektualnego mistrza Lanzmanna Raula Hilberga – „jądrem ciemności” Zagłady. W USA wydano scenariusz filmu Lanzmanna, na okładce którego widzimy lokomotywę z wychylonym z okna polskim maszynistą, która wjeżdża przez otwartą bramę do obozu. Czyż to nie jest wystarczający dowód, że określenie: „polskie obozy śmierci” odpowiada prawdzie? „Shoah” jest filmem – o czym wszyscy krytycy tego niewątpliwego dzieła sztuki zapominają i traktują go prawie jak historyczne świadectwo – a film działa głównie na emocje widza, przy czym te emocje są wzmacniane przez użycie specyficznych technik filmowych. Czy Lanzmann stosuje te techniki? Oczywiście. Czy wie, że te techniki są potężną machiną sterującą uczuciami i rozumem widza? Jest reżyserem i wie o tym doskonale, stosuje je z francuskim wyrafinowaniem.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Wyżej od słowiańskich barbarzyńców

Cała struktura montażu „Shoah” kieruje widzem w taki sposób, że antysemityzm Polaków jest jednocześnie czymś ewidentnym i moralnie odrażającym. Lanzmann steruje emocjami widzów. Więcej, w trakcie dyskusji na temat filmu sam przyznaje, że „Shoah” został zbudowany wokół jego własnych obsesji. Spytajmy, jakie to obsesje kierowały Lanzmannem podczas kręcenia tego filmu. Jedną z nich jest przekonanie o moralnej wyższości narodu francuskiego nad polskim. Dla niego jest oczywiste, że hitlerowcy wybierając miejsce budowy KL Auschwitz, kierowali się wiedzą na temat antysemityzmu Polaków, który umożliwił im – to jest dogmat panujący np. wśród obywateli Izraela – wymordowanie w ciągu bardzo krótkiego czasu 3 mln Żydów. Gdyby nie przychylność Polaków, nigdy w ciągu tak krótkiego czasu nie udałoby się wymordować tak ogromnej liczby Żydów. Claude Lanzmann stwierdził w trakcie dyskusji w Oxfordzie, że „we Francji nigdy by nie można zbudować obozów zagłady”. Słowa te wypowiedział w 1985 r., a kilka lat później przeciętni Francuzi dowiedzieli się – o czym elita tego kraju wiedziała od dawna – że rząd Vichy zorganizował wywózkę setek tysięcy Żydów do Oświęcimia. Tego dzieła dokonała administracja państwa rządzonego przez marszałka Pétaina, złożona z tzw. prostych Francuzów. Wywózkę zorganizowano w perfekcyjny sposób, a w rządzie marszałka zasiadali wtedy znani politycy z partii centrowych oraz lewicowych. Czy Lanzmann wiedział w 1985 r. o tym, że jego rodacy współuczestniczyli w zagazowaniu ok. 200 tys. francuskich Żydów? Pytanie jest retoryczne. Oczywiście, że wiedział, i jest jasne, że jego film wybielał i usprawiedliwiał zbrodnie Francuzów. „Polacy są jednak gorsi niż my” – powiedziała mi moja koleżanka z paryskiego banku, która była wstrząśnięta zbrodniami swoich rodaków popełnionymi na Żydach i na odtrutkę obejrzała „Shoah” – niezbity dowód, że Francuzi stoją jednak wyżej moralnie od słowiańskich barbarzyńców. Jedna ze scen filmu Lanzmanna przedstawia chłopa z Treblinki, który gardłując: „rararara”, twierdzi, że „tak mówili między sobą Żydzi”, zamknięci w wagonach kolejowych. Lanzmann prosi chłopa, aby jeszcze raz powtórzył ten dźwięk, co bohater scenki czyni z uśmiechem na ustach. Publiczność w paryskim kinie – gdzie oglądałem „Shoah” – reaguje sykami i okrzykami autentycznego oburzenia. W tym momencie paryski widz skłonny jest uznać polskiego chłopa za winowajcę losu Żydów, przez niego przedrzeźnianych. Komora gazowa, Zagłada, stają się zwieńczeniem tradycyjnego – polskiego – antysemityzmu. Co za problem ustalić logiczny związek między przedrzeźnianiem Żydów a ich mordowaniem w obozach zagłady? Podobnych scenek jest w filmie Lanzmanna wiele. Jedna zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ zapada głęboko w pamięć i nikogo nie pozostawia obojętnym. Grupa chłopów przed kościołem w Chełmnie. Odgłosy modłów i pieśni. Co świętujemy? „Narodziny Najświętszej Marii Panny. Jej urodziny”. I na tle dawnych pieśni maryjnych polscy chłopi opisują zapędzanie Żydów do tego właśnie kościoła, ich jęki i krzyki w nocy, przyjazd ciężarówek, które były zarazem komorami gazowymi, zabijanie. Każdy niekatolik po obejrzeniu tej sceny jest przekonany, że katolicyzm jest odpowiedzialny za Holocaust w równym stopniu co nazizm. Natomiast każdy katolik zadaje sobie pytanie, dlaczego ten kościół nie jest pomnikiem ofiar Zagłady, dlaczego odbywają się w nim uroczystości religijne. Film Lanzmanna jest naprawdę arcydziełem. Czy Polacy stanowią w nim tylko tło? Czy gdy chłop opowiada z uśmiechem, jak to jako młody chłopak szedł wzdłuż wagonów i przeciągał palcem po szyi, by pokazać Żydom, że się ich wiezie na śmierć, jest kadrem czy sceną moralnie obojętną? Nie – jest moralnym oskarżeniem Polaków, którzy gdy mówią o Zagładzie, to często się uśmiechają. Dlaczego? – pytali mnie moi francuscy koledzy z pracy. Nie umiałem na to pytanie odpowiedzieć. „Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że film jest aktem oskarżenia przeciwko Polsce?” – spytano reżysera w redakcji „l’Express” (wywiad ukazał się w maju 1985 r.). „Tak – odparł – ale sami Polacy się oskarżają. Oswoili się zrutyną eksterminacji. Nikomu nie przeszkadzała”. Czy Lanzmann zdawał sobie sprawę, że wypowiadając te słowa, oskarżał nie Polaków, lecz cały świat? Dlaczego nie spróbował przynajmniej zasugerować, że obojętność znacznej części Polaków wobec Zagłady jest szczególnym przypadkiem obojętności świata wobec Zagłady? Dlatego, że tego typu dialektyczne prawdy, w których mistrzami są zasymilowani polscy Żydzi, są dla Lanzmanna szczytem absurdu. Czuję obojętność polskiego sąsiada, a nie brak zainteresowania córki żydowskiego bankiera z Nowego Jorku tragicznym losem swoich wschodnioeuropejskich współziomków ubranych w łachmany. Żydzi widzieli i czuli obojętność Polaków – i tego faktu nigdy nie zmienimy. Żydzi zostali zagazowani na polskiej ziemi – i tego faktu też nie jesteśmy w stanie zmienić.

Oczyszczanie Niemców

Czy jesteśmy skazani na los wiecznych antysemitów współodpowiedzialnych za największą zbrodnię, której dokonał człowiek względem innych ludzi? Czy Lanzmann wdrukował w zbiorową podświadomość zachodniej opinii publicznej bezdyskusyjne dzisiaj twierdzenie, że nasz antysemityzm przyczynił się do sprawnego zagazowania milionów Żydów? Tak, i piszę to na podstawie swojego 20-letniego pobytu we Francji w latach 1984 – 2004. Dla Francuzów nie ulega wątpliwości, że Polacy są prymitywnymi antysemitami – i mimo zbrodni swoich dziadów i ojców z lat 1940-44 dokonanych na Żydach, takie dzieła sztuki jak film Lanzmanna utwierdzają ich w przekonaniu, że gradacja cywilizacyjna jest odwrotnie proporcjonalna do gradacji antysemityzmu. Gdy Lanzmann mówi: „We Francji nigdy by nie można zbudować obozów zagłady”, to wyraża bezdyskusyjną dla Zachodu prawdę, że cywilizacyjnie i kulturowo Francuzi stoją wyżej od Polaków, więc ich antysemityzm –z definicji – musi być łagodniejszy, mniej barbarzyński od antysemityzmu wschodnioeuropejskich prymitywów. W ten sposób Lanzmann i cała kultura Zachodu przyjmuje punkt widzenia Hitlera, który twierdził to samo. W tym moralno-kulturowym równaniu jeden fakt się nie zgadza: Niemcy. Czyż to nie oni zorganizowali unikalną w historii ludzkości biurokratyczno-przemysłową maszynę do unicestwienia Żydów? Tak, ale to nie oni byli bezpośrednimi wykonawcami. Od 30 lat trwa w kulturze zachodniej proces oczyszczania Niemców ze zbrodni Holocaustu. Od 30 lat kultura zachodnia wybiela zbrodnie narodu niemieckiego. Alain Besançon w „Przekleństwie wieku” stwierdził, że Noc Kryształowa – pierwszy pogrom Żydów w hitlerowskich Niemczech – była porażką, ponieważ Hitler zrozumiał, że jego rodacy nie są przygotowani na Holocaust, i dlatego postanowił wybudować sześć obozów koncentracyjnych nie na terytorium Niemiec, tylko poza nim. W domyśle – tam, gdzie ludność przełknie Holocaust bez żadnych oporów moralnych. Wybudował je w Polsce, ponieważ – to fakt niepodlegający dyskusji – Polacy są gorszymi antysemitami od Niemców. Wniosek: Besançon zgadza się z twierdzeniem Lanzmanna. Ten sam autor wyjaśnia w precyzyjny sposób, że to nie Niemcy, tylko oddziały SS, składające się z moralnych degeneratów, których w każdym narodzie można znaleźć, nadzorowały przebieg Holocaustu. Było ich kilkuset, a w dodatku większość prac – wyładunek Żydów z wagonów, segregacja, zabijanie dzieci – wykonywali więźniowie, czyli w większości Polacy. Równanie cywilizacyjne jest rozwiązane. To nie Niemcy są odpowiedzialni za Holocaust. To nie Niemcy byli jego bezpośrednimi sprawcami, tylko Polacy i inni degeneraci z narodów słowiańskich. Maszyniści pociągów wiozących Żydów do Treblinki i Oświęcimia – Polacy; kapo – Polacy itd. itd. Kultura zachodnia może odetchnąć z ulgą. Naród niemiecki jest niewinny.

2015-08-25 12:26

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Angela Merkel złożyła wieniec w miejscu pamięci KZ Dachau

[ TEMATY ]

obozy

Leipnizkeks / pl.wikipedia.org

Kanclerz Niemiec Angela Merkel odwiedziła miejsce pamięci w byłym niemieckim obozie koncentracyjnym Dachau. Przed pomnikiem upamiętniającym międzynarodowe ofiary zagłady złożyła wieniec, a następnie zwiedziła dwa historyczne pomieszczenia muzeum, gdzie spotkała się również z grupą byłych więźniów. Była to pierwsza wizyta urzędującego szefa rządu Niemiec w miejscu pamięci byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego. Według informacji niemieckiej agencji katolickiej KNA, pani kanclerz odwiedziła Dachau na zaproszenie żyjących ofiar zagłady oraz przewodniczącego stowarzyszenia byłych więźniów Dachau, Maxa Mannheimera. Merkel przyznała, że jest to „wstrząsająca chwila”.
CZYTAJ DALEJ

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - "Moim powołaniem jest miłość"

Niedziela łódzka 22/2003

[ TEMATY ]

św. Teresa z Lisieux

Adobe Stock

Św. Teresa z Lisieux

Św. Teresa z Lisieux

O św. Teresie od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitance z Lisieux we Francji, powstały już opasłe tomy rozpraw teologicznych. W tym skromnym artykule pragnę zachęcić czytelników do przyjaźni z tą wielką świętą końca XIX w., która także dziś może stać się dla wielu ludzi przewodniczką na krętych drogach życia. Może także pomóc w zweryfikowaniu własnego stosunku do Pana Boga, relacji z Nim, Jego obrazu, który nosimy w sobie.

Życie św. Teresy daje się streścić w jednym słowie: miłość. Miłość była jej głównym posłannictwem, treścią i celem jej życia. Według św. Teresy, najważniejsze to wiedzieć, że jest się kochanym, i kochać. Prawda to, jak może się wydawać, banalna, ale aby dojść do takiego wniosku, trzeba w pełni zaakceptować siebie. Św. Teresie wcale nie było łatwo tego dokonać. Miała niesforny charakter. Była bardzo uparta, przewrażliwiona na swoim punkcie i spragniona uznania, łatwo ulegała emocjom. Wiedziała jednak, że tylko Bóg może dokonać w niej uzdrowienia, bo tylko On kocha miłością bez warunków. Dlatego zaufała Mu i pozwoliła się prowadzić, a to zaowocowało wyzwoleniem się od wszelkich trosk o samą siebie i uwierzeniem, że jest kochana taką, jaka jest. Miłość to dla św. Teresy "mała droga", jak zwykło się nazywać jej duchowy system przekonań, "droga zaufania małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach Ojca". Św. Teresa ufała bowiem w miłość Boga i zdała się całkowicie na Niego. Chciała się stawać "mała" i wiedziała, że Bogu to się podoba, że On kocha jej słabości. Ona wskazała, na przekór panującemu długo i obecnemu często i dziś przekonaniu, że świętość nie jest dostępna jedynie dla wybranych, dla tych, którzy dokonują heroicznych czynów, ale jest w zasięgu wszystkich, nawet najmniejszych dusz kochających Boga i pragnących spełniać Jego wolę. Św. Teresa była przekonana, że to miłosierdzie Boga, a nie religijne zasługi, zaprowadzi ją do nieba. Św. Teresa chciała być aktywna nie w ćwiczeniu się w doskonałości, ale w sprawianiu Bogu przyjemności. Pragnęła robić wszystko nie dla zasług, ale po to, by Jemu było miło i dlatego mówiła: "Dzieci nie pracują, by zdobyć stanowisko, a jeżeli są grzeczne, to dla rozradowania rodziców; również nie trzeba pracować po to, by zostać świętym, ale aby sprawiać radość Panu Bogu". Św. Teresa przekonuje w ten sposób, że najważniejsze to wykonywać wszystko z miłości do Pana Boga. Taki stosunek trzeba mieć przede wszystkim do swoich codziennych obowiązków, które często są trudne, niepozorne i przesiąknięte rutyną. Nie jest jednak ważne, co robimy, ale czy wykonujemy to z miłością. Teresa mówiła, że "Jezus nie interesuje się wielkością naszych czynów ani nawet stopniem ich trudności, co miłością, która nas do nich przynagla". Przykład św. Teresy wskazuje na to, że usilne dążenie do doskonałości i przekonywanie innych, a zwłaszcza samego siebie, o swoich zasługach jest bezcelowe. Nigdy bowiem nie uda się nam dokonać takich czynów, które sprawią, że będziemy w pełni z siebie zadowoleni, jeśli nie przekonamy się, że Bóg nas kocha i akceptuje nasze słabości. Trzeba zgodzić się na swoją małość, bo to pozwoli Bogu działać w nas i przemieniać nasze życie. Św. Teresa chciała być słaba, bo wiedziała, że "moc w słabości się doskonali". Ta wielka święta, Doktor Kościoła, udowodniła, że można patrzeć na Boga jak na czułego, kochającego Ojca. Jednak trwanie w takim przekonaniu nie przyszło jej łatwo. Przeżywała wiele trudności w wierze, nieobce były jej niepokoje i wątpliwości, znała poczucie oddalenia od Boga. Dzięki temu może być nam, ludziom słabym, bardzo bliska. Jest także dowodem na to, że niepowodzenia i trudności są wpisane w życie każdego człowieka, nikt bowiem nie rodzi się święty, ale świętość wypracowuje się przez walkę z samym sobą, współpracę z łaską Bożą, wypełnianie woli Stwórcy. Teresa zrozumiała najgłębszą prawdę o Bogu zawartą w Biblii - że jest On miłością - i dlatego spośród licznych powołań, które odczuwała, wybrała jedno, mówiąc: "Moim powołaniem jest miłość", a w innym miejscu: "W sercu Kościoła, mojej Matki, będę miłością".
CZYTAJ DALEJ

Sędzia Piotr Andrzejewski: trwa batalia o prawo do uciekania się do Chrystusowej wizji świata

2025-10-01 10:23

[ TEMATY ]

Trybunał Stanu

sędzia

Piotr Andrzejewski

Chrystusowa wizja świata

youtube.com/@polsatnewsplofc

Piotr Andrzejewski, sędzia Trybunału Stanu

Piotr Andrzejewski, sędzia Trybunału Stanu

Sędzia Piotr Andrzejewski, który podczas głośnego posiedzenia Trybunału Stanu w sprawie immunitetu przewodniczącej Małgorzaty Manowskiej dyscyplinował innych sędziów, w rozmowie z dziennikarzem portalu niedziela.pl powiedział, że obecnie trwa batalia o obecność światopoglądu tożsamościowego związanego z zakotwiczeniem polskiej kultury i cywilizacji w Kościele Katolickim.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję