Reklama

Wiadomości

Między suszą a powodzią

O efektach długoletniego niedoceniania gospodarki wodnej z prof. Kazimierzem Banasikiem rozmawia Wiesława Lewandowska

Niedziela Ogólnopolska 43/2015, str. 36-37

[ TEMATY ]

polityka

gospodarka

Polska

Grzegorz Boguszewski

Prof. Kazimierz Banasik wykładowca w SGGW w Warszawie, prezes Stowarzyszenia Hydrologów Polskich

Prof. Kazimierz Banasik
wykładowca w SGGW w Warszawie, prezes
Stowarzyszenia Hydrologów Polskich

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Od kilkudziesięciu lat mówi się w Polsce o ujemnym bilansie wodnym, czyli o niedostatku wody, wręcz o stepowieniu niektórych rejonów kraju, a od pewnego czasu pojawił się problem nadmiaru wody, czyli powodzie. Powinniśmy zatem po prostu przyzwyczaić się do życia między suszą a powodzią?

PROF. KAZIMIERZ BANASIK: – Niestety, tak. To, że mamy mało wody, wynika głównie z warunków klimatycznych i wiedzieliśmy o tym znacznie wcześniej, niż zaczęto mówić o globalnym ociepleniu klimatu. Na terenie Polski mamy opady niewysokie, a więc nasz problem polega na tym, że prawie 90 proc. w bilansie wodnym kraju stanowią właśnie wody z opadów, tylko ok. 13 proc. to wody napływające rzekami, głównie z Czech, Ukrainy i Białorusi.

– Powinniśmy być zatem dobrze przysposobieni do wykorzystywania wody z opadów...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Powinniśmy. Wydaje się jednak, że w naszym kraju, mimo widocznie narastającego problemu, zbyt mało uwagi poświęca się dbaniu o tzw. zasoby odnawialne, czyli właśnie o tę wodę z opadów odpływającą rzekami. W skali roku opady wynoszą 600-610 mm, z czego aż trzy czwarte paruje. Z międzynarodowych badań wynika, że już w połowie lat 90. ubiegłego wieku roczna średnia europejska zasobów wody przypadająca na jednego mieszkańca była trzy razy większa od polskiej, a średnia światowa 4,5 razy wyższa!

– Skąd się bierze ten nasz niepokojąco niski wynik?

– Z niskich opadów i dużego parowania, co z kolei wynika z tego, że Polska znajduje się na pograniczu klimatów: polarnego, morskiego, śródziemnomorskiego i kontynentalnego. W podobnej, jednak nieco lepszej, sytuacji są Niemcy. Obecnie tylko Malta i Belgia (z uwagi na większą gęstość zaludnienia) mają gorsze wskaźniki niż Polska. Z powodu przyrostu zaludnienia od lat 90. minionego wieku zapewne pogarszają się też ogólnoświatowe wskaźniki, a w związku z wielką migracją ludności do Europy w perspektywie najbliższych dziesięcioleci pogorszą się również europejskie. Już dziś trzeba by temu odpowiednio przeciwdziałać.

– Skoro w Polsce od dawna stwierdzamy kiepski bilans wodny, to znaczy, że niewiele zrobiono, aby go poprawić...

– Rzeczywiście, jedynym wyjściem w naszej sytuacji klimatycznej powinno być magazynowanie wody w okresach, kiedy mamy jej nadmiar, po to, by ją wykorzystać np. w okresie suszy. Magazynowanie wody w zbiornikach może też ograniczać skutki powodzi. Niestety, tego rodzaju zbiorników retencyjnych mamy zbyt mało.

– Nie budowano ich z uwagi na niewielkie do niedawna zagrożenie powodziami?

– Powodzie były zawsze, tyle że z uwagi na małą gęstość zaludnienia na terenach zalewowych nie tak zauważalnie niszczycielskie. Powódź w 1997 r. nie poczyniłaby we Wrocławiu wielkich szkód, gdyby nie to, że po wojnie zbudowano tam wielkie osiedla mieszkaniowe właśnie na terenach nadodrzańskich polderów zalewowych, sądząc, że powodzi tam nie będzie, ponieważ poprzednia była w 1903 r... Wtedy to zbudowano tam system małych zbiorników retencyjnych, a na terenach przylegających do Odry po prostu nie osiedlano się. Później, niestety, coraz bardziej lekceważono możliwość powodzi. Tymczasem stale powinniśmy zakładać, że zawsze może zdarzyć się tzw. powódź stuletnia, a może nawet tysiącletnia. Złudne są przekonania, że obronią nas wyższe, mocniejsze wały przeciwpowodziowe...

– Jak więc ujarzmić ten „chwilowy” nadmiar wody?

– Przede wszystkim trzeba przyjąć, że powodzie, jak zawsze, będą występować. Trzeba nauczyć się żyć z powodzią, czyli roztropnie redukować jej niszczycielskie skutki.

– Gdy pewien znany polityk powiedział, że przede wszystkim trzeba wykupić polisę ubezpieczeniową, to był to koniec jego popularności i kariery...

– Niefortunnie powiedział to akurat w obliczu klęski wielkiej powodzi, dlatego ludzie poczuli się dotknięci. Prawdą jest jednak, że mieszkańcy terenów szczególnie zagrożonych powodzią powinni się ubezpieczać. Niestety, często wychodzą z założenia, że w przypadku wielkiej katastrofy nieubezpieczeni mogą zawsze liczyć na pomoc państwa. Moim zdaniem, tego rodzaju pomoc, w pewnym zakresie, powinna dotyczyć wszystkich, bez względu na to, czy się dobrowolnie ubezpieczyli, czy też nie.

– Wydaje się, że nie musiałoby być wielu tego rodzaju indywidualnych tragedii, gdyby działania państwa uprzednio nie dopuszczały do osiedlania się na terenach zalewowych, gdyby wspierały projekty budowy odpowiednich zbiorników retencyjnych. Czy nie można dziś wreszcie jasno powiedzieć, że doszło do ogromnych zaniechań, bezmyślności, wręcz do działania na szkodę obywateli?

– Jak najbardziej. Przez całe wielolecia gospodarka wodna nie była – i nadal nie jest – postrzegana jako ważna dziedzina życia. Ten bardzo ważny dział gospodarki narodowej od 1970 r. nie ma odpowiedniego centralnego urzędu, jest ulokowany w Ministerstwie Środowiska, w którym dziś rozpatruje się przede wszystkim problemy związane z ekologią środowiska, w tym także ekologią polskich wód, ale kwestie hydrologiczne znajdują się na marginesie urzędowych zainteresowań. Dość powiedzieć, że obecnie w ministerstwie problemami wodnymi zajmuje się weterynarz... Nie da się już ukryć, że sprawy gospodarki wodnej są w Polsce traktowane po macoszemu.

– Dlatego problemy związane z brakiem wody – lub z jej okresowym i nieokiełznanym nadmiarem – będą narastać, nawet mimo spadku liczby ludności?

– Tak, ponieważ z góry zakłada się, że nie ma żadnego problemu ani nawet potrzeby myślenia o nim.

– Dopóty, dopóki jest jeszcze woda w kranie?

– Otóż to! Troszeczkę zaczęliśmy się bać tego lata, ale nie dlatego, że zabraknie wody w kranach wielkich miast. Duże aglomeracje są jak na razie dobrze zabezpieczone, nawet przy niskich przepływach w rzekach. W tym roku okazało się, że problemem może być zwiększony pobór energii elektrycznej w związku ze wzmożoną pracą urządzeń chłodniczych – zaczęło brakować wody do chłodzenia turbin w elektrowniach cieplnych.

– I okazało się, jak bardzo brakuje odpowiednich zbiorników magazynujących wodę?

– Okazało się, jak dalece nie przewidziano tego, co nie jest przecież trudne do przewidzenia. Jesteśmy wciąż skazani na doraźne ratowanie sytuacji, co zawsze niesie straty. Na przykład zrzucanie wielkich ilości podgrzanej wody do rzek – przy niskich poziomach niesie ze sobą groźbę katastrofy ekologicznej. Jeśli te problemy nie zostaną wreszcie kompleksowo rozpatrzone – zarówno przez hydrotechników, jak i ekologów – to wkrótce znajdziemy się naprawdę w ślepym zaułku!

– Właściwie dlaczego do tej pory nie ma tego rodzaju kompleksowego spojrzenia?

– Dlatego, że sprawy najważniejsze, fundamentalne i trudne są głęboko chowane, nikt się nie chce nimi zajmować. Wystarczyło obserwować tegoroczną kampanię wyborczą... A problemów wody nie da się rozwiązać tak, jak się gasi pożar! Wprawdzie np. powódź z 1997 r.uświadomiła wszystkim, że powodzie naprawdę się zdarzają i potem rozwiązano – m.in. dzięki pomocy Banku Światowego – kilka lokalnych kłopotów związanych z przepustowością Odry. Największy problem polega wciąż na tym, że nawet tam, gdzie już podjęto jakieś inwestycje hydrotechniczne, to trwają one niewyobrażalnie długo. Jedna z ważniejszych budów – zbiornik Świnna Poręba na Skawie jest już na ukończeniu, ale budowa trwała 35 lat!

– Z czego wynika ta ślamazarność?

– Studentom mówię, że chcemy trafić do Księgi rekordów Guinnessa. A tak naprawdę to wygląda jak jakiś sabotaż... Podobne inwestycje w innych krajach – miałem sposobność zaobserwować to w Szwajcarii – np. od modelu zapory do finału w naturze, trwają ok. 3 lat.

– A w Polsce w dodatku wciąż jest ich za mało. O ile za mało?

Reklama

– W Polsce nie ma w tej dziedzinie – podobnie zresztą jak w wielu innych – całościowej wizji. Pojawiają się głosy, że skoro powodzie są nieuniknione, to po co w nie inwestować... Nawet wobec narastającego prawdopodobieństwa suszy trudno przebić się z twierdzeniem, że przez budowę zbiorników stwarza się możliwość przechwytywania wody w czasie wielkich przepływów, co nie tylko redukuje skutki powodzi, ale też może pomóc złagodzić skutki suszy. Pojemność obecnie istniejących w Polsce zbiorników w stosunku do objętości rocznego odpływu stanowi zaledwie 6 proc. W większości krajów europejskich wskaźnik ten wynosi od 10 do 20 proc. Gdybyśmy więc mieli 2 razy więcej zbiorników, moglibyśmy znacząco poprawić naszą sytuację – zredukować zagrożenie w okresach powodzi i suszy.

– A to jest zupełnie nieosiągalne?

– Osiągalne, jeśli w budżecie państwa przeznaczy się więcej pieniędzy na gospodarkę wodną. To prawda, że w kraju ciągle mamy ważniejsze problemy... Gospodarka wodna pilnie potrzebuje przynajmniej bliższego rozpoznania. Problem wody wymaga naprawdę poważnego potraktowania i perspektywicznego ujęcia.

– W historii Polski już próbowano go rozwiązywać. W dekadzie gierkowskiej był „Program Wisła"...

– Z „Programu Wisła” chyba nic nie wyniknęło; projektowano budowę kolejnych zbiorników, zakładano poprawę jakości wody. Tymczasem jakość wody jeszcze do początku lat 90. była w Polsce tragiczna, poprawiła się potem głównie dlatego, że podupadł przemysł, ale także dlatego, że sporo zainwestowano w oczyszczalnie ścieków. A co do inwestycji hydrotechnicznych, to prawdę powiedziawszy, budowę wielu dzisiaj istniejących zbiorników zakończono już w okresie gomułkowskim – w 1968 r. oddano do użytku największy polski zbiornik w Solinie, 2 lata później drugi co do wielkości zbiornik we Włocławku (który produkuje darmową energię elektryczną). W latach 60. powstał też Zalew Zegrzyński i tzw. Jezioro Żywieckie.

– Z biegiem lat narastał opór ekologów przeciwko tego rodzaju ingerencji w naturę. Może dlatego nie podejmowano wielkich projektów hydrologicznych?

– Być może, w każdym razie był to dobry pretekst, by nic nie robić. Tymczasem, gdy w latach 90. minionego wieku, po wcześniejszych wielkich protestach ekologów, w końcu oddano do użytku długo budowaną zaporę czorsztyńską i zaraz potem przyszła wielka powódź, to jej skutki o połowę zredukował właśnie zbiornik w Czorsztynie. Opowiadano mi, że także zbiornik goczałkowicki został oddany do użytku tuż przed powodzią, co sprawiło, że uniknięto strat, dzięki czemu zwróciły się koszty jego budowy.

– Strat, które mogły być, a ich nie było, nikt dziś nie chce liczyć, Panie Profesorze!

– A szkoda! Warto zapytać, co by było poniżej zbiornika w Czorsztynie, gdyby go tam nie było w 1997 r.?!

– Co nam dzisiaj bardziej grozi: brak wody czy jej nadmiar?

– Jedno i drugie jest jednakowo groźne. Powodzie przychodzą nagle i nie jesteśmy w stanie z dużym wyprzedzeniem przewidzieć ich, susze łatwiej przewidzieć – i wiemy, że będą narastać – a zatem możemy i powinniśmy się zawczasu w jakiś sposób zabezpieczać. Susze są mniej dotkliwe w wielkich aglomeracjach niż w małych miejscowościach, gdzie zaopatrzenie w wodę może stwarzać poważne problemy.

– Dlaczego?

– Dlatego, że wodę pobiera się tam z małych ujęć, z malutkich cieków, często do ostatniej kropli, gdyż źle zaprojektowano liczbę odbiorców.

– Jak to możliwe?

– Dokumentacje hydrologiczne powinny wykonywać osoby kompetentne i zatwierdzać je powinny w urzędach również osoby o odpowiednich kwalifikacjach. Tak, niestety, często nie jest. W Prawie wodnym do niedawna istniał przepis wymagający, by dokumentację hydrologiczną, choćby na ujęcie wody, mogły sporządzać wyłącznie osoby mające uprawnienia zatwierdzone przez ministra, po zdaniu egzaminu przed specjalną komisją ministerialną. Tymczasem, prawdopodobnie za sprawą jakiegoś lobby, decyzją Trybunału Konstytucyjnego pewne artykuły Prawa wodnego zostały uchylone i obecnie każdy może sobie niemalże wykonywać dokumentacje hydrologiczne do inwestycji hydrotechnicznych... I dziś mamy już tego efekty: zdarza się, że na małych ciekach poniżej ujęcia wody nie płynie już ani kropla wody, mimo iż inne przepisy mówią nadal, że w cieku zawsze powinien pozostawać tzw. przepływ nienaruszalny, który zabezpiecza życie flory i fauny wodnej na całej jego długości.

– Zamiast płynącej spokojnie wody mamy wodę z mózgu, Panie Profesorze! Co zrobić, aby odwrócić sytuację, aby chociaż trochę poprawić stan hydrologiczny Polski?

– Potrzebna jest wyższa ranga gospodarki wodnej w administracji państwowej, powrót specjalistów oraz szerzenie świadomości o możliwych zagrożeniach, głównie w związku z powodziami. Wiedzieć więcej, robić więcej i lepiej.

* * *

Prof. Kazimierz Banasik
wykładowca w SGGW w Warszawie, prezes Stowarzyszenia Hydrologów Polskich

2015-10-21 08:50

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Prawo siły

Niedziela Ogólnopolska 29/2014, str. 41

[ TEMATY ]

polityka

Niemcy

blu-news.org / photo on flickr

Silniejszy dyktuje warunki. On też ustala reguły i pilnuje ich realizacji. Formalnie wszyscy są równi wobec prawa. Zawsze jednak pozostaje jakieś ale... W polityce silne partie określają próg wyborczy, często na poziomie 5 lub 3 proc.

CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

W czasie Roku Świętego 2025 nie będzie specjalnego wystawienia Całunu Turyńskiego

W czasie Roku Świętego nie będzie specjalnego wystawienia Całunu Turyńskiego. Zorganizowane zostaną jednak przy nim specjalne czuwania przeznaczone dla młodzieży. Jubileuszową inicjatywę zapowiedział metropolita Turynu, abp Roberto Repole.

- Chcemy, aby odkrywanie na nowo Całunu, niemego świadka śmierci i zmartwychwstania Jezusa stało się dla młodzieży drogą do poznawania Kościoła i odnajdywania w nim swojego miejsca - powiedział abp Repole na konferencji prasowej prezentującej jubileuszowe wydarzenia. Hierarcha podkreślił, że archidiecezja zamierza w tym celu wykorzystać najnowsze środki przekazu, które są codziennością młodego pokolenia. Przy katedrze, w której przechowywany jest Całun Turyński powstanie ogromny namiot multimedialny przybliżający historię i przesłanie tej bezcennej relikwii napisanej ciałem Jezusa. W przygotowanie prezentacji bezpośrednio zaangażowana jest młodzież, związana m.in. z Fundacją bł. Carla Acutisa, który opatrznościowo potrafił wykorzystywać internet do ewangelizacji.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję