Tam, gdzie rozum ludzki jest bezsilny i bezradny, tam jedno
tchnienie Twej woli potrafi największe cierpienie zmienić w prawdziwe
szczęście. Kogo Ty zechcesz ocalić, to ani zły człowiek, ani choroby,
ani złowroga przygoda nic uczynić nie mogą.
W dzisiejszym świecie często spotykamy się z cierpieniem.
Trudno go czasem uniknąć. Na pewno nie jest to, czego ktokolwiek
pragnie. Nikt nie chce cierpieć. Niewielu chce o cierpieniu rozmawiać.
Tylko Bóg jeden wie, jak bardzo próbujemy go uniknąć. Chcemy przed
nim uciec. Leki nie są ostateczną gwarancją uchronienia przed chorobą,
cierpieniem. Czasami Boże plany są inne, czasami Bóg chce nas doświadczyć.
Cierpienie przedstawia się jako coś, co powinniśmy zaakceptować,
ponieważ jest nam dane przez Boga, z czasem obróci się w narzędzie
chwały i zbawienia.
Cierpienie jest doświadczeniem bardzo osobistym. Często
nie wiemy, skąd się wzięło, co oznacza, dokąd nas zaprowadzi? Bywa,
że zmienia naszą sytuację życiową. Choroba czasami nie jest przypadkowym
zdarzeniem, ale wyraźnym znakiem od Boga, że oto nadszedł czas na
zmianę własnego życia, zatrzymanie się. Cierpienie kształtuje ludzkie
życie i kieruje nim. Nic nie dzieje się bez woli Bożej. Bóg wzywa
ludzi, aby byli widocznym i namacalnym dowodem Bożej miłości.
Jeśli dotknie nas cierpienie, nie opuszczajmy rąk, bo
jest ono cenne, trzeba tylko je odczytać i zrozumieć. Nie można liczyć
wtedy tylko na siebie, a zaufać Bogu przez modlitwę. Człowiek cierpiący
ma jakąś misję do spełnienia. Trudno zdobyć się na życie ofiarne,
jeżeli nie ma w nim Boga. Kiedy sami cierpimy, wtedy bardziej dostrzegamy
i wierzymy innym. Człowiek w pełni odkrywa się w cierpieniu i poznaje
wtedy, kim jest.
W swoim życiu często spotykałam się z cierpieniem.
Największym było odejście mojej mamy, która bardzo cierpiała
po wypadku. Pan Bóg do jej wielkiego cierpienia przygotował mnie
przez rekolekcje we wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym.
Moja mama była oddana rodzinie i innym. Była osobą rozmodloną,
nie ustawała w modlitwie różańcowej, odmawianiu Koronki do Miłosierdzia
Bożego. Przez długie lata służyła miłością nam i innym. Jej troska
była bez granic. Często posługiwała swą modlitwą i śpiewem z innymi
przy zmarłych. Kiedy uległa wypadkowi, ciężko zachorowała i po operacji
już nie wstała. W ostatnich miesiącach była "przykuta" do łóżka i
bardzo cierpiała. W czasie swej choroby doznała od innych wiele ciepła,
opieki Bożej i modlitwy. W moim domu przy jej łóżku była odprawiona
Msza św. Kiedy bardzo się męczyła i ciężko było jej się modlić samej,
to prosiła, aby odmawiać obok niej głośno Różaniec i Koronkę. Stawała
się wtedy radośniejsza. Było to dla nas bardzo bolesne, że oprócz
modlitwy nie możemy jej już nic pomóc i bezradnie patrzyliśmy na
dogasające światło jej życia. Im było mi coraz ciężej znosić i z
tym się godzić, tym więcej zatapiałam się w modlitwie. Były to nieprzespane
noce z różańcem w ręku. Mimo że byłam bardzo zmęczona, to Pan Bóg
dawał wtedy większą siłę. Dusiło czasami w środku, oczy zalewały
łzy, ale modlitwa głośna przy mamie wyciszała, uspakajała. Lubiła,
aby zawsze ktoś przy nie był, żeby nic nie mówił, bo i na koniec
to rozmowa ją męczyła, a tylko potrzymał ją za rękę, popatrzył w
oczy, przytulił, obdarzył uśmiechem. Była bardzo radosna, odzyskiwała
przytomność, kiedy ksiądz przychodził z Panem Jezusem. Mama zmarła
na moich rękach wśród nas przy modlitwie i zapalonej gromnicy. Ta
chwila i jej śmierć była piękna - do końca życia jej nie zapomnę.
Pozbyła się wtedy strachu. Jestem Bogu za to wdzięczna, że doznała
takiej łaski. Myślę, że tam, gdzie teraz jest, nie ma bólu i cierpienia.
Pozostawiła po sobie wielką miłość. Nie odeszła na zawsze, bo ciągle
obecna jest wśród nas duchowo. Została w naszych sercach, w naszych
wspomnieniach, pielęgnujemy po niej pamiątki, czujemy jej obecność
na co dzień. Nauczyła nas czynienia dobra zawsze i wszędzie. Zrozumiałam
przez jej wielkie cierpienie, że życie powinno być naśladowaniem
Chrystusa, chociaż jest to trudna i ciężka droga.
W czasie jej cierpienia Pan Bóg wskazał mi dalszą moją
drogę, której początkowo nie rozumiałam. Do dziś trwa wielka miłość,
którą nam przekazała mama. Przez jej cierpienie Pan Bóg wskazał mi
największy skarb mojego życia, który potem odnalazłam w swoim cierpieniu.
Przez swe cierpienie pozostawiła wiele wskazówek, drogowskazów życia,
jak modlitwę - zwłaszcza Różaniec, który pomaga w najtrudniejszych
sytuacjach i nas jednoczy. Mimo że już od pięciu lat mama nie żyje,
to nadal od swej śmierci gromadzi nas co miesiąc na spotkaniach modlitewnych
Żywego Kółka Różańcowego w moim domu, gdzie była razem z nami i teraz
też jest obecna duchowo. Modlitwę zaczynamy o 15.00, razem z Radiem
Maryja, Koronką do Miłosierdzia Bożego i potem odmawiamy trzy części
Różańca - tak jak to było, kiedy jeszcze żyła. Jej pomoc i opiekę
odczuwamy wszyscy do dziś w wielu trudnych sytuacjach. Rozumiem teraz,
że starszy i cierpiący człowiek jest bardzo ważny na drogach naszego
życia. Pamiętajmy, że "tak nas będą traktować, jak my traktujemy
starszych i cierpiących" - o tym nam ciągle przypominała. Mimo że
doznaję w swoim życiu wiele cierpienia, to Pan Bóg nigdy nie pozostawia
mnie samej. Stawia obok mnie różnych ludzi, którzy służą mi swą pomocą,
radą, modlitwą, swym ciepłym sercem, swoją miłością. Zrozumiałam,
że jeżeli zaprosi się do swego cierpienia Jezusa, to wiara czyni
cuda. Każda osoba jest wtedy skarbem, a oceanem osoba niepełnosprawna,
cierpiąca, która w trudnych sytuacjach pocieszy i podniesie na duchu.
Mimo że sama cierpię, to staram się w miarę swoich możliwości pomagać
osobom niepełnosprawnym. Cieszy mnie, że Pan Bóg daje mi jeszcze
siły, aby dotrzeć do nich, bo widzę w nich cierpiącego Chrystusa.
Daje mi to wiele radości i bardziej rozumiem to wszystko, kiedy mogę
ulżyć w cierpieniu osobie potrzebującej, "przykutej" do łóżka od
wielu lat.
Swoje cierpienia, radości, sukcesy składam w ręce Jezusa
Miłosiernego i Matki Bożej, aby mi pomagali w mym dźwiganiu codziennego
krzyża.
W cierpieniu odkryłam swoje słabości i zrozumiałam, że
jest ono powołaniem do wielkiej miłości, jaką obdarza nas Jezus.
Przeciwstawianie się złu jest możliwe tylko wtedy, kiedy człowiek
zaufa Bogu i odda ster swego życia w Jego ręce. Człowiek cierpiący
staje się wtedy nadzieją.
Wciąż szukam
nowych zabawek,
Przed prawdą uciekam.
Po co to wszystko, mój Panie,
Gdy tyle chce mieć,
CO ze mnie zostanie?
Gdy przyjdzie
czas pożegnania,
Zapytasz wtedy mnie,
Synu - gdzie byłeś,
Gdy głośno wołałem
o miłość,
Gdzie Ty byłeś?
Pomóż w rozwoju naszego portalu