To tylko szacunki. Trzeba jeszcze dodać, że legalnych imigrantów – żyjących w USA od dziesięcioleci lub mieszkających tylko czasowo – jest 53 mln, co stanowi 16% społeczeństwa.
Szczelna granica
Donald Trump obiecywał w kampanii wyborczej, że jeśli wygra prezydenturę, rozpocznie masowe deportacje nielegalnych imigrantów na historyczną skalę. I słowa dotrzymał, deportacje trwają, ale o historycznej skali mówić nie możemy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Najłatwiej, choć wcale nie najtaniej, było z uszczelnieniem południowej granicy z Meksykiem, którą w czasach Bidena przekraczał prawie każdy, kto tylko chciał. Wzmocniono bariery i wrócono częściowo do wykorzystania słynnego muru, którego budowę rozpoczęto za pierwszej kadencji Trumpa. Przede wszystkim pomoc dostała Straż Graniczna, otrzymując posiłki od Gwardii Narodowej, a także regularnego wojska. Jak chwali się prezydent, granica została uszczelniona w 99,9%, i nawet jeśli przesadza, to niewiele się myli.
Reklama
Trump został zaprzysiężony na prezydenta 20 stycznia. Biały Dom i służby emigracyjne ogłosiły wtedy, że w pierwszej kolejności trzeba będzie wydalić z kraju najgroźniejszych przestępców – morderców, gwałcicieli, pedofilów i pospolitych bandytów. Ich liczbę określano na 750 tys. Informowano, że nielegalni imigranci pracujący i „normalnie” żyjący w USA mogą stać się ofiarami aresztowań, ale nie są głównym celem. Rzeczywiście, 75% aresztowanych w ciągu pierwszych 100 dni nowej administracji to skazani już przestępcy lub osoby oczekujące na wyrok, ewentualnie z nakazem deportacji.
Tak było, od kilku tygodni bowiem wyraźnie widać, że celem zatrzymań i deportacji stali się nie tylko nielegalni imigranci, nawet ci bez zarzutów o przestępstwa lub wykroczenia, ale także ci, których starania o zalegalizowanie pobytu, np. przez azyl polityczny, są w toku.
Warto w tym miejscu nadmienić, że sędziowie emigracyjni w USA nie są wybrani w głosowaniu obywateli, lecz są nominowani. Naciski ze strony Departamentu Sprawiedliwości, któremu podlegają, są wyraźne, toteż sprawy są szybko przerywane, odrzucane lub kończą się decyzją deportacyjną. To sprawia, że głównym celem zatrzymań nagle stali się ludzie, którzy po prostu szukali w Ameryce lepszych warunków życia.
Reklama
Prezydent nakazał ostatnio służbom emigracyjnym (U.S. Immigration and Customs Enforcement, ICE) wykorzystanie wszystkich swoich zasobów do realizacji „największego w historii programu masowej deportacji”. „Każdego dnia dzielni mężczyźni i kobiety z ICE są poddawani przemocy, nękaniu, a nawet groźbom ze strony radykalnych polityków demokratów, ale nic nie powstrzyma nas przed wykonaniem naszej misji i wypełnieniem naszego mandatu wobec narodu amerykańskiego. Oficerowie ICE niniejszym otrzymują rozkaz, zgodnie z powiadomieniem o tej PRAWDZIE, aby zrobić wszystko, co w ich mocy, aby osiągnąć bardzo ważny cel, jakim jest realizacja największego w historii programu masowej deportacji” – oświadczył. I dodał, że ICE musi wykonać rozkaz, rozszerzając swoje „działania na rzecz zatrzymania i deportacji nielegalnych imigrantów w największych miastach Ameryki, takich jak Los Angeles, Chicago i Nowy Jork, gdzie mieszkają miliony nielegalnych imigrantów. Te i inne miasta są rdzeniem Democrat Power Center (centrum władzy demokratów – przyp. red.), gdzie wykorzystują nielegalnych imigrantów do rozszerzania swojej bazy wyborców, oszukują w wyborach i rozwijają państwo opiekuńcze, kradnąc dobrze płatne miejsca pracy i świadczenia ciężko pracującym amerykańskim obywatelom”.
Milion aresztowań
Nowy plan jest forsowany przez Stephena Millera, zastępcę szefa sztabu Białego Domu ds. polityki i faktycznie osobę numer dwa w rządzie federalnym. Zakłada on dokonanie miliona aresztowań rocznie, co wydaje się wręcz nierealne. Ten plan koncentruje się na dużych miastach nie tylko ze względu na sporą populację nielegalnych imigrantów. Jest to także uderzenie w Partię Demokratyczną, ponieważ politycy tego ugrupowania sprawują w nich władzę. Demokraci, w imię iluzorycznych praw człowieka i ochrony imigrantów, utworzyli miasta i stany zwane „sanktuariami”, czyli twory administracyjne ze specjalnym ustawodawstwem. Zezwala ono władzom lokalnym, instytucjom, urzędom i policji na odmowę współpracy z federalnymi władzami w kwestiach migracyjnych, co tym ostatnim utrudnia działanie. To sprawia, że jakby rykoszetem ofiarami rozgrywek politycznych stają się imigranci wprawdzie nielegalni, ale pracujący w USA, posiadający domy i płacący podatki.
Dyrektywa Trumpa pojawiła się po tygodniach wzmożonego egzekwowania prawa i po tym, jak Miller, a więc główny architekt polityki imigracyjnej, powiedział, że funkcjonariusze ICE będą celować w co najmniej 3 tys. aresztowań dziennie, w porównaniu z ok. 650 dziennie w ciągu pierwszych 5 miesięcy drugiej kadencji obecnego prezydenta.
Reklama
The Wall Street Journal obliczył, że populacja imigrantów spadła o 773 tys. od początku drugiej kadencji Trumpa. Z kolei The Washington Post poinformował, że „ponad milion pracowników urodzonych za granicą opuściło rynek pracy od marca” (wprowadzono bowiem program dobrowolnych samodeportacji, z którego miało skorzystać ok. miliona osób).
Pod koniec kwietnia administracja poinformowała, że deportowała ponad 139 tys. migrantów, dużo mniej w stosunku do ambitnych celów. Na początku czerwca Departament Bezpieczeństwa Krajowego przekazał już zaktualizowane dane: ponad 207 tys. deportowanych. Stanowi to znaczny wzrost liczby deportacji i może odzwierciedlać bardziej radykalne działania, które urzędnicy imigracyjni podjęli w ostatnich tygodniach.
Należy jednak podkreślić, że całkowita liczba deportacji pozostała zasadniczo na tym samym poziomie w porównaniu z erą Bidena – aż do niedawna, od kiedy liczby gwałtownie rosną. Dla wyjaśnienia – rząd Bidena deportował 271 484 osoby w roku fiskalnym 2024, który zakończył się 30 września.
Jednakże to właśnie wzmożone działania agentów ICE w miejscach pracy, sądach i domach, mające na celu aresztowanie ludzi, budzą największe zainteresowanie.
Naloty trwają
Tom Homan, główny człowiek prezydenta ds. masowych deportacji i bezpieczeństwa granic, zasugerował, że administracja planuje „znacznie rozszerzyć” egzekwowanie przepisów imigracyjnych w miejscach pracy i lokalnych społecznościach, szczególnie w jurysdykcjach „sanktuariów”, które ograniczają dostęp agencji do lokalnych więzień.
Reklama
Miasta „sanktuaria” „dostaną dokładnie to, czego nie chcą, więcej funkcjonariuszy w społecznościach i więcej funkcjonariuszy w miejscach pracy” – powiedział. „Jeśli nie możemy ich aresztować w więzieniu, aresztujemy ich w społeczności. Jeśli nie możemy ich aresztować w społeczności, zwiększymy działania egzekucyjne w miejscach pracy. Zalejemy strefę”.
W kraju wybuchają protesty, przeciwnicy polityki imigracyjnej Trumpa wyszli na ulice. I choć po ludzku żal ciężko pracujących imigrantów, prawo jest po stronie rządu.
Najbardziej nagłaśniane protesty dotyczyły Los Angeles. Miasto liczy 4 mln mieszkańców, metropolia zaś 18 mln. Przebywa tutaj milion nielegalnych przybyszów. Ale to są dane z 2020 r., sprzed niekontrolowanej fali nowych imigrantów za czasów Bidena. Teraz może ich być nawet 2 mln. I tak nikt nie policzy dokładnie. Spójrzmy więc na ten problem w ten sposób: czy każdy z połowy Polaków czułby się bezpieczny, gdyby wśród nich pojawiło się aż 2 mln nowych ludzi? Nic o nich nie wiadomo, nie jest znana ich przeszłość. A jeśliby wśród nich znalazło się 10% przestępców, czy choćby 5%...?
Warto nad tym pomyśleć.
Autor od 1986 r. mieszka w USA. Jest dziennikarzem związanym z mediami polonijnymi i amerykańskimi.