KAI: Robert Schuman, to nieprzeciętny francuski polityk, który potrafił łączyć głęboką wiarę katolicką z nie mniejszym zaangażowaniem politycznym. Dlaczego zasługuje na beatyfikację?
Reklama
Ks. Bernard Ardura: Robert Schuman już przez samo swoje urodzenie może być uważany za Europejczyka. Jego ojciec jako Lotaryńczyk był poddanym francuskim, ale od czasu, gdy Prusy, po pokonaniu Francji w 1870 r., zajęły Lotaryngię, stał się obywatelem niemieckim. Opuścił jednak swe strony ojczyste i ożenił się z obywatelką Luksemburga, zamieszkał w Księstwie i tam urodził się Robert. Była to więc rodzina międzynarodowa, a przyszły polityk stał się człowiekiem dwukulturowym, należał do kultury franko- i niemieckojęzycznej. W czasie studiów prawniczych włączył się do ruchu studentów katolickich. A mając żywą wiarę, wyniesioną z domu rodzinnego, odznaczał się wrażliwością na to, co nazywamy dobrem wspólnym. To jest klucz całej jego późniejszej postawy i zaangażowania politycznego.
Gdy po zakończeniu I wojny światowej Lotaryngia wróciła do Francji, a Schuman wrócił do swej małej ojczyzny, zwrócił na niego uwagę biskup Metzu. I młody absolwent prawa rozpoczął pracę zawodową, łącząc swą wiarę ze służbą społeczną, dla dobra wspólnego; działając w organach władzy – najpierw na szczeblu lokalnym, municypalnym, a następnie w zgromadzeniu ustawodawczym. Odtąd już niemal nieprzerwanie był wybierany do parlamentu, prawie aż do swej śmierci. Przez wszystkie te lata, zwłaszcza w okresie IV republiki – jako sekretarz stanu czy jako minister – służył dobru wspólnemu; przez pewien czas był nawet szefem Rady Ministrów.
- Ale chyba najważniejszym okresem w jego życiu były pierwsze lata powojenne, gdy był ministrem spraw zagranicznych Francji...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- – Istotnie, był to szczególny okres nie tylko zresztą dla niego, ale w ogóle na arenie międzynarodowej. Z jednej strony powstał wielki blok komunistyczny i z drugiej jest świat zachodni, wolny, ale z wielkim problemem: co zrobić z Niemcami? Są one wówczas okupowane przez zwycięskie mocarstwa i dopiero w 1948 r. mają prawo utworzyć własny rząd, ale bez ministerstw: spraw zagranicznych i obrony.
I wówczas Schuman – jako szef dyplomacji francuskiej – wraz z sekretarzem stanu USA i ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii uzgadniają plan mający prowadzić do ponownego włączenia Niemiec do „orkiestry” wolnych narodów. Z upoważnienia swych partnerów właśnie Schuman ma przygotować odpowiednie rozwiązania w tym zakresie. I od końca 1949 do 10 maja 1950 r. przy pomocy Jeana Monneta [Jean Omer Marie Gabriel Monnet, 1888-1979 – francuski polityk i ekonomista, współtwórca idei wspólnoty europejskiej] przygotowuje konkretnie to, co zyska później nazwę Deklaracji z 9 maja 1950 r.
Przewidywał on całkowitą zmianę dotychczasowej filozofii politycznej, zapoczątkowanej wybuchem wojny francusko-pruskiej 1870 r. Chodziło o przerwanie błędnego koła: 1870 – całkowita klęska i upokorzenie Francji, a potem podpisanie w Sali Lustrzanej Pałacu Wersalskiego haniebnego aktu kapitulacji; z kolei po zakończeniu I wojny światowej odwrócenie sytuacji: przegrana Niemiec i słynny traktat wersalski, będący aktem odwetu oraz podpisany w tej samej sali tegoż pałacu – będący w istocie aktem potępienia i upokorzenia Cesarstwa Austro-Węgierskiego i Rzeszy Niemieckiej...
I można by tak ciągnąć to w nieskończoność. Za każdym razem duch i chęć upokorzenia strony pokonanej przez zwycięzców rodzi podobnego ducha zemsty i odwetu u pokonanych. W wyniku takiej właśnie logiki Adolf Hitler doszedł do władzy, i to bez rewolucji, w wyniku demokratycznych wyborów. A zatem co należy zrobić po II wojnie światowej – czy iść dalej tą drogą, czy coś zmienić?
- Schuman rozumuje w ten sposób: przede wszystkim musimy zachować i obronić pokój. Jak wprowadzić do wspólnej świadomości to, co wywołuje sprzeciw wielu? W owym czasie głównymi surowcami strategicznymi dla przemysłu zbrojeniowego są węgiel i stal, toteż Schuman wraz z Monnetem zaplanowali instytucję ponadnarodową do zarządzania nimi. A wszystko to oparte na zasadzie solidarności. I tu widać udział chrześcijańskich ideałów.
- Czy te zamierzenia naszego kandydata na ołtarze spotkały się z powszechnym poparciem i uznaniem?
– Nie, Schuman miał wielu przeciwników swojej idei, którzy chcieli nadal prowadzić politykę upokarzania Niemiec, zresztą przy udziale Związku Sowieckiego. Tak więc całe przygotowania tego apelu toczyły się w warunkach wielkiej ostrożności. Gdy nasz kandydat przedstawiał swój plan na posiedzeniu Rady Ministrów, używał określeń bardzo ogólnych i wszyscy ministrowie go poparli, a dwóch z nich, którzy byli przekonanymi Europejczykami, poparło go entuzjastycznie, nie wchodząc w szczegóły. Po wyjściu z posiedzenia rządu Schuman zwołał ok. 200 dziennikarzy w Sali Zegarowej na Quai d’Orsay [siedziba Ministerstwa Spraw Zagranicznych Francji] i odczytał im swoją Deklarację.
- Czego dotyczył ten dokument?
Reklama
- – Jest to bardzo ciekawy projekt – mówi on o solidarności i pokoju, a zarazem odznacza się wielką dalekowzrocznością, stwierdza bowiem, że jest otwarty na inne kraje, które w sposób wolny zechcą przyłączyć się do tych ideałów. Co więcej – mówi się tam o współpracy z innymi kontynentami, m.in. z krajami afrykańskimi, które w owym czasie w większości nie były jeszcze niepodległe.
Widzimy więc, że całe życiowe doświadczenie Schumana znalazło zwieńczenie w roku 1950. A on to robił we współpracy i przy pomocy Konrada Adenauera, kanclerza Republiki Federalnej Niemiec, który w owym czasie nie mógł podejmować żadnej inicjatywy, gdyż zostałoby to odczytane jako nowa niemiecka próba podboju Europy. Adenauer mógł jedynie przyjąć wyciągniętą doń rękę.
Podobnie było z Włochem Alcide de Gasperim, który też wtedy nie mógł się włączać w podobne inicjatywy. Jednak Schuman od początku chciał wciągnąć do swych planów Włochy, aby nie dokonały ponownie błędnego wyboru, jak wcześniej za Mussoliniego.
Mamy zatem do czynienia u Schumana z wolą pojednania, przebaczenia, solidarności, pokoju. Na marginesie warto zauważyć, że m.in. właśnie dzięki tamtym wysiłkom obecnego kandydata na ołtarze obecny czas jest najdłuższym okresem pokojowym, jaki Europa zaznała w swej historii.
- Czy działania Schumana ograniczały się do opracowania Deklaracji?
- – Oczywiście, że nie. Był on świadom tego, że same idee nie wystarczą, dlatego trzeba łączyć interesy gospodarcze i polityczne, aby osłabić narodowe egoizmy. I w uznaniu tych swoich zasług został wybrany pierwszym przewodniczącym Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy – pozostając nim w praktyce do końca życia.
Był przy tym człowiekiem bardzo wierzącym, ale wyznającym swoją wiarę dyskretnie, nie mówił o tym głośno. Codziennie uczestniczył w Mszy św. Już w czasach szkolnych poznał łacinę i grekę, studiował Ojców Kościoła. Gdy w latach II wojny światowej był uwięziony, a potem prawie 4 lata spędził w podziemiu, czytał „Summę teologiczną” św. Tomasza z Akwinu i codziennie uczestniczył w Eucharystii, odmawiał różaniec, żył prawie jak mnich. Ci, którzy odwiedzają jego dom w Scy-Chazelles koło Metzu, widzą pokój przypominający celę klasztorną. Schuman nie założył rodziny, ale całkowicie oddał się służbie dobru wspólnemu. Jest on wzorem świeckiego chrześcijanina – polityka, o którym wszyscy mówili, że jest człowiekiem uczciwym i prawym.
- Jak zaawansowany jest jego proces beatyfikacyjny?
Reklama
- – Przypomnę, że rozpoczął się on ponad 30 lat temu w diecezji Metz, gdzie Schuman zmarł. Od tamtego czasu zmarło już trzech postulatorów. Obecnie jesteśmy na końcowym etapie redagowania Positio, czyli swego rodzaju rozprawy o kandydacie na ołtarze. Sprawa znajduje się w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Jeden z kapłanów z diecezji Metz, który przygotowywał materiały do Positio, wykazał, że Robert Schuman praktykował cnoty heroiczne w najwyższym stopniu. Sądzę więc, że w najbliższych miesiącach Positio będzie gotowe i pozostanie nam czekać na następny etap, jakim jest uznanie cudu za jego wstawiennictwem. Trzeba prosić z wiarą o taki cud.
Ale niezależnie od dalszych losów sprawy samo życie Roberta Schumana pokazuje, że zaangażowanie polityczne może być drogą do świętości, polityka bowiem jest wyrazem miłości jako służba innym, dobru wspólnemu.
- Wybiegnijmy nieco w przyszłość. Załóżmy, że polityk ten został już beatyfikowany. Jak ten fakt może wpłynąć na dzisiejszą Unię Europejską, przeżywającą różne kryzysy?
- – Myślę, że ktoś taki jak Schuman stawia nas w obliczu tych wartości, bez których Unia Europejska nie może istnieć. Jest ona bowiem w jakimś stopniu instytucjonalnym ucieleśnieniem tego, czym jest nasz kontynent w swej kulturze. I w tym sensie mówimy o jego korzeniach chrześcijańskich.
Wartości chrześcijańskie to nie tylko muzea ze swymi eksponatami za szkłem – widzę je żywe w takich ludziach jak właśnie Schuman i wielu innych, którzy oddali się na służbę dobru wspólnemu. Trzeba więc naprawić UE, przypominając jej, po co, w jakim celu powołano ją do życia. Widzimy, że mamy dziś do czynienia z wypaczeniami jej działalności, a zamiast zachowywać i rozwijać tożsamości narodowe poszczególnych krajów, dąży się do ujednolicania wszystkiego i zacierania różnic. Unia chce dyktować państwom członkowskim pewne dalekie od chrześcijaństwa zasady, np. w dziedzinie moralności. Konieczne jest więc przypominanie wizji takich chadeckich polityków jak Schuman, de Gasperi czy Adenauer.
- Co Schuman mógłby powiedzieć, gdyby żył, dzisiejszym Europejczykom?
- – Przede wszystkim tym, którzy chcieli porzucić ideę jedności kontynentu, którą on propagował, mówił po wojnie: „Zniszczenie modelu zjednoczonej Europy oznacza powrót rywalizacji między narodami i z pewnością nowe konflikty”.
Ale przede wszystkim komuś zaangażowanemu w politykę na szczeblu czy to lokalnym, krajowym, czy europejskim Schuman poradziłby z pewnością odkrycie na nowo znaczenia służby dobru wspólnemu.
Rozmawiał Krzysztof Gołębiowski