Reklama

17 września 1939 r. w mojej historii

W okrutne nieznane (1)

Przez dziesięciolecia datę 17 września 1939 r. - inwazji ZSRR na Polskę - krył mrok niepamięci, wymuszonej na powojennym pokoleniu Polaków niewiedzy, ignorancji, przekłamania - pod karą ostrych represji. Ale pamięć o sowieckim „nożu w plecy” tkwiła tym mocniej, im bardziej ją eliminowano. Pielęgnowali ją szczególnie ludzie, którzy w 1989 r. reaktywowali tak szybko jak to możliwe Związek Sybiraków. Prezes Oddziału w Kielcach Józef Dzikowski przeżył w 1939r., jak mówi, „najdłuższe dni swego życia”. Bo tamten 17 września odmienił także jego prywatną historię

Niedziela kielecka 38/2004

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Swoje dzieciństwo Józef Dzikowski związał z poleskim Pińskiem, wówczas - w 1939 r., prężnym miastem, liczącym ok. 40 tys. mieszkańców. Ojciec Edward Dzikowski był lwowianinem, matka Maria pochodziła z Pomorza. Ich było troje: Wanda, Józef, Hubert - przyszli „aktorzy” zsyłkowego dramatu, który stał się udziałem tysięcy Polaków.
Ojciec, obawiając się wtedy we wrześniu 1939 r. o los najbliższych (samoloty nieustannie krążyły już nad Pińskiem), wywiózł ich do wsi Wielatycze, by wraz z rodziną Niedźwiedzkich doczekali lepszych czasów w jego zdaniem bezpiecznej okolicy. - Któregoś dnia ojciec nagle pojawia się w Wielatyczach i już od progu woła: „Pakujcie się, musimy wracać do Pińska”. I tak zaczął się najdłuższy dzień w moim życiu - opowiada dzisiaj Józef Dzikowski.
Wynajęli chłopską furmankę, zapakowali bagaże i w drogę, w kierunku Pińska. Na ich trasie znajdowały się trzy mosty na Strumieniu, dorzeczu Piny. Właśnie przy nich był największy ruch i zamieszanie. Już przy pierwszym moście panował popłoch, więc furman wyrzucił ich rzeczy i zapowiedział, że dalej za nic nie jedzie. Ojciec poszukiwał pomocy wśród żołnierzy marynarki pińskiej, którzy skupili się wzdłuż rzeki. Jeden z nich, komandor Zajączkowski, użyczył im łodzi motorowej, dał jakieś zaświadczenie i pozwolił na eskapadę w kierunku Pińska - pod prąd, bo wszyscy uciekali raczej w przeciwną stronę. Dzikowski i Niedźwiedzki zapakowali rzeczy na łódź, a rodzinę wyprawili brzegiem.
- Ojciec dał mi wówczas rower (tak naprawdę nie wiadomo po co), przy nim był jego myśliwski sztucer, luneta, jakaś teczka. Z trudem prowadziłem go szosą, na której panował nieopisany harmider, tłoczyły się furmanki, uciekinierzy z centralnej Polski, wojsko. Pamiętam, jakiś oficer wyciągnął w moim kierunku nowiuśkie oficerki. Weź je, mówi, może ci się przydadzą? Nie chciałem, były przecież za duże, a potem ileż razy tęskniłem za takimi butami na Syberii! Z kolei inny żołnierz pożyczył ode mnie „na chwilkę” ten rower, jak się później okazało do rozmieszczania zamaskowanego sprzętu, do wysadzania mostu. Tak więc zgubiłem rower, zgubiłem matkę i rodzeństwo, nie mówią już o tym, że cudem uniknąłem wysadzenia w powietrze razem z mostem. W ostatniej chwili porwała mnie stamtąd jakaś kobieta. Byłem w rozpaczy, tak jak może czuć się 11-letnie dziecko. Nagle ujrzałem ich - z daleka, na zatłoczonej łące. Co za ulga! Matka pertraktowała gorączkowo z rybakiem, by pomógł odszukać ojca, zagubionego gdzieś na rzece. Wytłumaczyli mi, że łódź kołysze się przy brzegu, a ojca i pana Niedźwiedzkiego - nie ma! A tu wokół kanonada, eksplozje, pali się most, płoną statki, rzekę pokrywają tłuste plamy ropy, po prostu piekło na ziemi. Pobiegłem wzdłuż rzeki rozpaczliwie szukając ojca, i rzeczywiście, obaj mężczyźni wyszli z nadbrzeżnych szuwarów. Chyba niezbyt umieli obsłużyć tę łódź, która w końcu im się zepsuła - snuje wspomnienia J. Dzikowski.
Zmówiony rybak dowiózł ich do Pińska. W mieście słychać było jazgot sowieckich czołgów i warkot samolotów nad głowami.
- Wtedy po raz pierwszy widziałem czołg - opowiada Dzikowski. - A gdy pilnowaliśmy z tatą bagaży na brzegu, nagle jacyś zdeterminowani Polacy rozpoczęli ostrzeliwanie z kościoła ojców jezuitów. Sowieci odpowiedzieli artylerią. Patrzę - masa płomieni, huk, kościół płonie! Byłem wstrząśnięty. W tym kościele służyłem do Mszy św. i czułem się z nim związany. Przepłakałem wtedy całą noc.
Ruiny kościoła przetrwały do końca wojny, potem wysadzono je w powietrze. Do dzisiaj jest tam pomnik i plac Lenina.
Rankiem, krążąc wśród uzbrojonych sołdatów, znaleźli mieszkanie. Rozpoczęły się trudne miesiące pod okupacją sowiecką. Coś tam przywoziło się ze wsi, kupowało z trudem to i owo, w pierwszym rzędzie przydziałowy, jeden, bochenek chleba. Ojcu, specjaliście ds. przemysłu rolnego, zaproponowali pracę, ale z wielu oczywistych względów nie można było jej przyjąć. Dzikowscy mogli więc spodziewać się najgorszego - zsyłki.
Powoli w Pińsku otwierano szkoły - białoruskie i polsko-białoruskie. Do takiej właśnie trafił Józef. Uczniowie coraz częściej bywali pośrednimi ofiarami narastających aresztowań - już w lutym 1940 r. była pierwsza deportacja. Codziennie w szkole krążyły wieści, że komuś znowu zabrano tatę, dziadka, brata. Także kobiety - matki, żony, siostry.
23 marca 1940 r. w środku nocy rodzinę Dzikowskich obudził potężny łomot do drzwi. Przyszli we trzech, przewrócili cały dom do góry nogami. Zabrali dwa radia, aparat fotograficzny, odznaczenia ojca z I wojny światowej.
- Ojciec był dzielny, mama też - mówi dzisiaj J. Dzikowski. - Z płaczem, nieopisaną rozpaczą, żegnaliśmy się. Na długo? Na zawsze...? Któż mógł wiedzieć. Spodziewaliśmy się, że nie zostawią nas w spokoju i rzeczywiście, już 13 kwietnia wyrwał nas ze snu dobrze znany, złowieszczy łomot...
Sołdat z bumagi przeczytał ich imiona i nazwiska: Dzikowska Maria, Wanda, Józef, Hubert: „Władza sowiecka przesiedla was z tego województwa do drugiego. Macie 20 minut czasu. Sobierajsia z wieszczami...”.
Maria osłabła, chciała zażyć krople, sołdat wytrącił jej z ręki buteleczkę. Szybko musiała się otrząsnąć, zebrać swoją gromadkę i najpotrzebniejsze rzeczy: suszone od dawna - na wszelki wypadek, kromki chleba, trochę ubrań, może jakieś leki. A Wanda, z ufnością czy może determinacją, na spód bagaży wrzuciła ulubiony instrument ojca - cytrę.
I tak rodzina Dzikowskich, której jedyną winą było znaleźć się 17 września 1939 r. na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej, wyrusza w gronie podobnych nieszczęśników, bydlęcymi wagonami, na Wschód. Dokąd? Wtedy tego nie wiedzieli. Wiedzieli tylko, że jest to okrutne nieznane.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Nowenna do Matki Bożej Szkaplerznej

[ TEMATY ]

nowenna

szkaplerz

Matka Boża Szkaplerzna

Karol Porwich/Niedziela

Od 7 lipca trwa nowenna do Matki Bożej Szkaplerznej.

O najwspanialsza Królowo nieba i ziemi! Orędowniczko Szkaplerza świętego, Matko Boga! Oto ja, Twoje dziecko, wznoszę do Ciebie błagalnie ręce i z głębi serca wołam do Ciebie: Królowo Szkaplerza świętego, ratuj mnie, bo w Tobie cała moja nadzieja.
CZYTAJ DALEJ

Włochy: odrestaurowano sześćsetletni fresk Fra Angelico, przedstawiający Ukrzyżowanie Chrystusa

2025-07-12 10:03

[ TEMATY ]

Włochy

commons.wikimedia.org

Fra Angelico: Ukrzyżowanie (San Marco, Florencja).

Fra Angelico: Ukrzyżowanie (San Marco, Florencja).

Sześćsetletni fresk, przedstawiający Ukrzyżowanie Chrystusa, autorstwa bł. Fra Angelico (1395-1455) - jednego z najwybitniejszych malarzy wczesnego Odrodzenia, pieczołowicie odrestaurowano w przyklasztornym kościele św. Dominika we Fiesole koło Florencji. Dzieło, ukryte pod wieloma warstwami farb, odzyskało swój pierwotny blask dzięki wsparciu amerykańskiej organizacji non‑profit Friends of Florence (Przyjaciele Florencji).

Dominikanin Guido di Pietro, w zakonie - Jan z Fiesole, znany jako Fra Angelico, zwany „Malarzem Anielskim” ze względu na swój subtelny, wręcz eteryczny sposób używania barw i światła, łączył średniowieczną duchowość z technicznymi osiągnięciami Renesansu. Jego obrazy były nie tylko wyrazem kunsztu artystycznego, lecz także aktem głębokiego oddania i modlitwy. 3 października 1982 św. Jan Paweł II wyniósł go na ołtarze, ale nie była to klasyczna beatyfikacja, lecz potwierdzenie kultu przez wprowadzenie jego imienia do mszału.
CZYTAJ DALEJ

Liczba ludności Unii Europejskiej przekroczyła rekordowe 450 mln. Powód? Migranci

2025-07-12 11:17

[ TEMATY ]

społeczeństwo

Unia Europejska

hobbitfoot/fotolia.com

Imigracja do Unii Europejskiej spowodowała w zeszłym roku wzrost liczby ludności UE do rekordowych 450,4 mln – wynika z najnowszych danych Eurostatu.

Od 2012 r. w Unii umiera co roku więcej osób, niż się rodzi, wobec czego „wzrost liczby ludności można w znacznej mierze przypisać nasilonym ruchom migracyjnym po pandemii Covid-19” – ocenił Eurostat, które dane zacytował w piątek portal Euronews.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję