Reklama

Piłsudski spod Chmielnika

Z aktorem Januszem Zakrzeńskim, niezapomnianym marszałkiem Józefem Piłsudskim i Benedyktem Korczyńskim z filmu „Nad Niemnem” byłam umówiona na spotkanie w maju tego roku w jego rodzinnym Chmielniku, gdzie ostatnio był częstym gościem. Nie zdążyłam. Janusz Zakrzeński, wybitny aktor teatralny i filmowy, propagator kultury słowa, znalazł się wśród tych 96, którzy wraz z Parą Prezydencką zginęli w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r.

Niedziela kielecka 19/2010

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Tuż po katastrofie w Smoleńsku jadę do Chmielnika. Rozmawiam z ludźmi, którzy znali aktora, zbieram ciepłe jeszcze okruchy wrażeń, wspomnień, czytam książki jego lub o nim. Wiem sporo, choć jak zawsze - daleko jest do wypełnienia obrazu - treścią, prawdą o człowieku. Dzięki lekturze „Co mi zostało z tych lat” - wywiadu-rzeki, który z Aktorem przeprowadziła Lidia Stanisławska, jestem uczestnikiem długich rozmów w poczuciu jakby osobistego obcowania z nieżyjącym.

Zapach kwitnących lip

Smakował życie na różne sposoby. Uwielbiał zapachy domu rodzinnego, dzieciństwa, sędziwych lip, które obsiadły aleję do dworku Zakrzeńskich. Lipy trwają, dworku nie ma. „Wspomnienie ich zapachu i brzęczenia roju pszczół będzie mi towarzyszyło aż do śmierci” - mawiał. Czy zapisany w sercu zapach napłynął do palącego się samolotu, gdy runął świat pod Smoleńskiem? Wierzę, że tak.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Januszek

Reklama

Tak zawsze zwracała się do niego mama, która go rozpieszczała, faworyzowała, sadzała na kolanach i chciała widzieć Bóg wie kim. Kochany tato był już bardziej wymagający, a dziadek - sędzia pokoju w miasteczku - dostojny, z sumiastymi wąsami, polujący z chartami, hodujący psy i konie - imponował wnukowi niebywale.
Jan i Albina, rodzice przyszłego aktora, zamieszkali jako drugie pokolenie Zakrzeńskich w Przededworzu, gdzie dziadkowie zakupili mająteczek, aby „być na swoim”. Rodzice jego mamy mieszkali niedaleko, w Busku-Zdroju; dziadek Wacław Szyszko-Bohusz pisywał wiersze, robił niezłe kopie malarskie uznanych mistrzów, hodował róże.
W „przededworskich czasach” mama była strażniczką domowego ogniska, czuwającą nad edukacją Januszka i Tereni, jego siostry, uczącą ich kultury, muzyki (miała piękny, szkolony głos, po wojnie podjęła pracę w Operze Wrocławskiej). Ojciec, legionista i kawalerzysta, żołnierz 4. Szwadronu 2 Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich, przemierzył szlak od Pomorza po Kijów, był dla chłopca opoką. Postać Marszałka Piłsudskiego obecna w tysiącznych wspomnieniach ojca, zapadała w pamięć Januszka.
Zakrzeński wspominał, jak to zaraz po wybuchu wojny mama nie mogła przeboleć, że wstrzymano lekcje i wysyłała go do państwa Wittów - on był dróżnikiem i strażnikiem wąskotorowej kolejki, a „pani Ziuta” - nauczycielką. Biegał więc Januszek codziennie ok. 3 km na lekcje, biegał z duszą na ramieniu, z głową nabitą opowiadaniami o świętokrzyskich południcach, ale te strachy sowicie wynagradzał widok stacyjki, przy którym lekcje stawały się zupełnie nieistotne…
Ponad pół wieku później Janusz Zakrzeński ufundował dwie skromne tablice pamiątkowe dedykowane rodzicom i dziadkom z Przededworza. - To tutaj, po lewej stronie kościoła - proboszcz ks. Franciszek Siarek wskazuje miejsce (tablice poświęcił nuncjusz apostolski, abp Józef Kowalczyk). „Dziękuję Ci Boże za moich rodziców Jana i Albinę. Dziękuję Ci za chrzest, Eucharystię, ministranturę i harcerstwo w Twojej świątyni. Janusz Zakrzeński”. Taki oto syntetyczny zapis, hołd oddany tamtym chmielnicko-przededworskim czasom. - Raczej niedługo było tej ministrantury, Zakrzeńscy musieli stąd uciekać. Był małym chłopcem - zastanawia się ks. Siarek. Niemniej Aktor w wielu wywiadach wspomina o służbie ministranckiej, np. chodzenie z księdzem niosącym Pana Jezusa do chorego, czy po kolędzie, wymienia domy, w których bywał jako ministrant. W „Gawędach o potędze słowa” pisze: „W niewielkim wiejskim, drewnianym kościółku po krętych schodkach wchodziło się na chór. Nigdy tam nie byłem, a organista tak ślicznie grał i pięknie śpiewał. Często jednak skarżył się proboszczowi, że nie ma kalikanta. A może tak ja mógłbym być tym kalikantem…? Tylko co to jest kalikant? W końcu któregoś dnia doczekałem się, że organista zabrał mnie na chór i pokazał, co mam robić (…)”. Czy chodzi o stary kościół w Chmielniku, czy może o kościółek św. Leonarda u dziadków w Busku Zdroju?
- On chętnie wspominał dzieciństwo. Wypytywał, czy mamy jeszcze gruszki „witarnie”, o smaku ponoć wyjątkowym? „Tak doskonałych gruszek już potem nie jadłem”, mawiał - opowiada Proboszcz w Chmielniku.

Powroty

Reklama

W te swoje rodzinne strony zaczął regularnie wracać jakoś ostatnio; bo długo, długo nie, dopiero częściej w latach 90., a potem - od 2000 r. - stosunkowo często, co dokumentują liczne chmielnickie fotografie. Aktor niejednokrotnie wspominał przyjazd do Chmielnika tuż po premierze „Nad Niemnem”; nie wiedział, czy ktoś go pamięta, jak go przyjmą. - Pamiętasz mnie? - zapytał starszy pan, stając obok Aktora. Nie? Codziennie w szkole dzieliłeś się ze mną jabłkiem, które mama pakowała ci z drugim śniadaniem. Przyjmij teraz jabłko ode mnie, podzielmy je jak wtedy, linijką… Owacje. I tak po latach Zakrzeński odnowił przyjaźń z Waldkiem Gołębiowskim.
Jarosław Zatorski, burmistrz Chmielnika, spośród wielu wspomnień związanych z bytnością aktora w rodzinnych stronach, przywołuje 2001 r. i jubileusz 450 lat nadania praw miejskich miasteczku. Czego tam wtedy nie było! I symboliczne zażegnanie „sporu o miedzę”, i popisy aktorskie. - Spotkanie w kościele. Zakrzeński nawiązał do scen z „Nad Niemnem”, jak to idzie z Justyną do Bohatyrowicz. Nagle intonuje swoim ogromnym, pięknym głosem „Ty pójdziesz górą, ty pójdziesz górą, a ja doliną…”, dołącza się nieskazitelnym mezzosopranem Magda Idzik (solistka Opery Narodowej w Warszawie, chmielniczanka) i - jakże by inaczej - śp. bp Mieczysław Jaworski. Śpiewają we trójkę, wszyscy wstają, Boże, co to była za chwila...
Burmistrz dodaje, że z nastrojami aktorów bywa różnie, bo to i taka profesja; trudno wyczuć, gdzie kończy się fikcja, gdzie zaczyna prawda i tylko prawda, ile w tym wszystkim aktorskiej kreacji? Od aktorstwa na co dzień i podkoloryzowania swoich historii nie był wolny i Zakrzeński. - No cóż, lubił grać pierwsze skrzypce, więcej niż cenił sobie swoje szlacheckie korzenie, swoją sarmackość, punkt widzenia - wspomina Burmistrz. Był też niezastąpionym gawędziarzem, słynnym kawalarzem. Sybarytą. Lubił dobrze zjeść, preferując sprawdzone polskie potrawy, żadne tam sushi. - Zaprosił mnie kiedyś na swoją ulubioną zupę wiśniową - wspomina Burmistrz Chmielnika.
Księża gospodyni mogłaby coś powiedzieć o jabłkach w cieście, które aktor uwielbiał. Pewnego razu nie zdążył ich zjeść na plebanii, bo chciał zabrać się z Burmistrzem do Kielc, zapakowano mu więc półmisek na wynos. Potem często opowiadał przezabawnie tę historię, jak to jadą i jadą sobie przez las wysłużonym autem Pana Burmistrza, on zajada i - „wyborne, cudowne” powtarza, a tu nagle bum, bum, bum i huk! No, ale on dalej je te chrupiące cuda i powtarza swoje „wyborne…, cudowne…”. Sprawa była o tyle poważna, że urwał się bak z paliwem, mogło się źle skończyć, ale skończyło się dobrze.
Na plebanii w Chmielniku odbył się też jeden ze zjazdów rodzinnych Zakrzeńskich, z udziałem ok. 15 osób. Któregoś roku podczas czerwcowych Spotkań z Kulturą Żydowską, Zakrzeński wykonał jedną ze swoich bardziej widowiskowych ról - mleczarza Tewje ze „Skrzypka na dachu”. Tutaj w Chmielniku lubił wspominać swoje role, okraszając je miniaturami aktorskimi. A więc Piłsudski, jego zawodowe alter ego, kreacja którą istotnie żył i jakby przymierzał się do niej przez całą swoją zawodowo-życiową drogę. Miał być Piłsudskim podczas dożynek w rodzinnym Przededworzu w tym roku, nie zdążył, nie będzie…
Wspominał swoje przyjaźnie i przyjaciół: Tadeusza Łomnickiego (z którym różnił się poglądami, ale zbliżało ich podobne pojmowanie zawodu), Krzysztofa Chamca, ulubione partnerki - Grażynę Barszczewską, Annę Nehrebecką.
- Odwiedził nas, przejazdem, w Sukowie - mówi ks. Henryk Wesołowski, proboszcz z Sukowa. - Zawsze będzie mi się kojarzył z Piłsudskim, jak nikt inny. Zapamiętałem go jako człowieka stanowczego, utalentowanego w śpiewie, w mocy słowa, posługującego się piękną polszczyzną.

Uciekali nocą

Jest 1945 r., Zakrzeńscy muszą potajemnie opuścić rodzinny dom, w Busku pomaga im bliska kuzynka, znakomita śpiewaczka Krystyna Jamroz. Dostają się przez Kraków do Złotowa. Wspominał: „Wyjechaliśmy na Ziemie Odzyskane do urokliwego miasteczka Złotowa, tam dowiedziawszy się, co to jest wróg klasowy (ojciec poszedł za kratki, a ja w dalszym ciągu nie bardzo wiedziałem, o co chodzi) - dotarłem w końcu do Wrocławia”. W 1953 r. ukończył wrocławskie liceum i rozpoczął studia medyczne, ale już po półtora roku uznał, że kiepski byłby z niego medyk. W tajemnicy przed ojcem („aktorstwo to nie zawód, to zabawa, kaprys”, mawiał senior) dostał się do Szkoły Teatralnej w Krakowie. Pod kierunkiem wspaniałych profesorów, a potem kolegów aktorów pracowicie poznawał warsztat i tworzył własny aktorski styl. Na deskach teatrów warszawskich i krakowskich stworzył setki niezapomnianych kreacji, ale postać Marszałka stała się lustrem i niemal częścią aktora, jego drugim ja.

Jego „Spotkania z Marszałkiem”

Książka Aktora o takim tytule, to opowieść o budowaniu postaci i podążaniu śladami historii. Wspominał: „Zacząłem studiować gesty, ruchy, zachowanie tego, w którego portki miałem wejść!... Siedziałem w małej salce i klatka po klatce… Palił papierosy, no palił, w końcu ja też palę, ale dłonie nie te. On miał długie palce, moje łapy jak żarna młyńskie… No, jak on salutuje…?”.
Zakrzeński dotarł niemal wszędzie tam, gdzie był Józef Piłsudski, rozmawiał z mnóstwem osób, które mogły choć niewielki kamyczek dołożyć do roli, ot choćby z księżmi w Kielcach. - Jaki on w końcu był? Ja nie mam grać, ja mam nim być…
Jest 1927 r., 2 lipca, Wilno, wielki dzień koronacji Obrazu Ostrobramskiego. Leje deszcz, któryś z dostojników kościelnych proponuje przenieść uroczystość do wnętrza, czekają na decyzję Marszałka, w końcu to jego ukochane miasto. Nie, nie zgodził się, stoi przed Ostrą Bramą i moknie. Jeden z księży rozpościera nad nim parasol, a on: - Schowaj ksiądz ten parasol! Kiedy koronują Królowe Polski - można stać na deszczu! Jestem u Matki Boskiej na ordynansach! (historyczne).
- No i jak tego nie zagrać, nie zachować dla historii…?
W jednym z ostatnich wywiadów Aktor powiedział: „Nie pamiętam ile razy, ale to już jest «maszynka». Nie golę wąsów, koledzy żartują, że się zaszufladkowałem. Jak szukają odtwórcy roli Piłsudskiego, to wiadomo - Zakrzeński. Ja się identyfikuję z umiłowaniem ojczyzny. To jest najważniejsza rzecz”.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

#LudzkieSerceBoga: Poznaj Serce Jezusa, tak bliskie każdemu z nas - rozważania czerwcowe

Tak często myśląc o Bogu czujemy stres i strach. Odległy Stwórca Wszechrzeczy karzący ludzi za ich potknięcia - wielu z nas taki właśnie obraz Boga nosi w sercu. A jaki naprawdę jest Bóg? Jakie jest Jego serce?

Czerwiec to w Kościele miesiąc szczególnie poświęcony Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Nabożeństwa z litanią, zwane potocznie czerwcowymi, mają za cel zbliżyć nas do serca Boga. Ukazać Jego miłość do nas.
CZYTAJ DALEJ

Św. Norbercie Biskupie! Czy Ty nie lubisz Polaków?

Ależ skąd! Oczywiście, że lubię! Kocham przecież wszystkich ludzi. Rozumiem jednak, dlaczego padło takie pytanie. „Usprawiedliwię się” za chwilę. Wpierw powiem parę zdań o sobie. Moje staroniemieckie imię oznacza osobę, która dokonuje wielkich i widocznych czynów gdzieś na północy (nord, czyli „północ” i beraht, czyli „błyszczący”, „jaśniejący”). W pewnym sensie byłem taką osobą. Żyłem na przełomie XI i XII wieku. Urodziłem się w Niemczech w bogatej i wpływowej rodzinie. Dzięki temu od dziecięcych lat obracałem się wśród elit (przebywałem m.in. na dworze cesarza Henryka V). Można powiedzieć, że zrobiłem kościelną karierę - byłem przecież arcybiskupem Moguncji. Wcześniej, mając 35 lat, cudem uniknąłem śmierci od rażenia piorunem. Wydarzenie to zmieniło moje życie. Przemierzałem Europę, ewangelizując i wzywając do poprawy postępowania. Będąc człowiekiem wykształconym i jednocześnie mającym dar popularyzacji posiadanej wiedzy, potrafiłem szybko zgromadzić wokół siebie grono naśladowców. Umiałem zjednywać sobie ludzi dzięki wrodzonej inteligencji, kulturze osobistej oraz ujmującej osobowości. Wraz z moimi uczniami stworzyliśmy nowy zakon (norbertanie). Poświęciliśmy się bez reszty pracy apostolskiej nad poprawą obyczajów wśród kleru i świeckich. Powrócę do pytania. Zapewne wielu tak właśnie myśli o mnie. Dzieje się tak, ponieważ jako arcybiskup sąsiadującej z wami metropolii rościłem sobie prawo do sprawowania władzy nad diecezjami w Polsce, które podlegały metropolii w Gnieźnie. Przyznaję, że nie było to zbyt mądre. Jako usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że kierowała mną troska o dobro Kościoła powszechnego. Wtedy na Waszych ziemiach chrześcijaństwo jeszcze dobrze nie okrzepło. Bóg jednak wezwał mnie rychło do siebie, a Stolica Apostolska przywróciła bardzo szybko arcybiskupom gnieźnieńskim przysługujące im prawa. Wszystko więc dobrze się skończyło. W sztuce przedstawia się mnie zwykle w stroju biskupim z krzyżem w dłoni. Moimi atrybutami są najczęściej anioł z mitrą i monstrancja. Mógłbym jeszcze sporo o sobie powiedzieć, gdyż moje życie obfitowało w wiele wydarzeń. Patrząc jednak na nie z perspektywy tylu stuleci, chcę na koniec gorąco zachęcić wszystkich do realizowania Bożych zamysłów w swoim życiu. Proszę mi uwierzyć, że nawet najgorsze rzeczy Bóg jest w stanie przemienić w dobro. One też mają sens, choć my jeszcze tego nie widzimy z niskiego poziomu naszej ludzkiej egzystencji.
CZYTAJ DALEJ

Eucharystia – nieustanny cud, który się dzieje

2025-06-06 22:30

Marzena Cyfert

Eucharystii inaugurującej III Kongres Wieczystej Adoracji przewodniczył Raphaël Bedros XXI Minassian, patriarcha Kościoła katolickiego obrządku ormiańskiego z Libanu.

Eucharystii inaugurującej III Kongres Wieczystej Adoracji przewodniczył Raphaël Bedros XXI Minassian, patriarcha Kościoła katolickiego obrządku ormiańskiego z Libanu.

W ramach III Kongresu Wieczystej Adoracji Mszy św. w katedrze wrocławskiej przewodniczył patriarcha Raphaël Bedros XXI Minassian, patriarcha Kościoła katolickiego obrządku ormiańskiego z Libanu. Eucharystię sprawowali także abp Zbigniew Stankiewicz, prymas Łotwy, bp Maciej Małyga, a także kapłani obrządku rzymskiego i ormiańskiego.

W homilii ormiański patriarcha mówił o Eucharystii, nazywając ją nieustannym cudem, który się dzieje. Zauważył, że Jezus, dzieląc się chlebem i winem, zrewolucjonizował tradycję. – «Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest Ciało moje, które za was będzie wydane» (Mk 14, 22). W tych słowach kryje się nieskończona miłość Pana, gotowa oddać się aż po krzyż, miłość, która nie zna granic – mówił Raphaël Bedros XXI Minassian, podkreślając, że za każdym razem gdy zbliżamy się do świętego ołtarza, przeżywamy na nowo tajemnicę męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję