W ogóle mamy problem z „byciem ważnym” dla kogoś. Nawet trudno się temu dziwić. Jeśli mały chłopiec nie czuł się ważny dla swojego ojca, to już nigdy nie będzie się czuł ważny. Wielu ludzi przenosi elementy swojej relacji z tatą na relację z Bogiem – „Skoro dla taty nie byłem ważny, nie będę też ważny dla Boga”.
Czy rzeczywiście tak jest? Odpowiedź możemy znaleźć we fragmencie Ewangelii według świętego Mateusza, który mówi o śmierci Jana Chrzciciela, który zapowiadał Jezusa i który oddał dla Niego życie.
Został stworzony, żeby żyć dla przychodzącego Mesjasza. To był żołnierz, który od samego poczęcia był w stanie wojny, od poczęcia stał na straży Jego radykalizm był nieprawdopodobny. Pamiętacie? Mieszkał na pustyni, jadł szarańczę i miód, nosił odzienie z sierści wielbłądziej. Wszystko dla Chrystusa.
Teraz zwróćmy uwagę na to, jak Jezus traktował Jana. Powiedział, że „między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela”. Z drugiej strony jednak Jezus odnosił się do Jana z wielkim dystansem i powściągliwością. Byli rodziną, a w zasadzie spotkali się tylko kilka razy, w tym ten pierwszy jest lekko naciągany, bo miał miejsce w czasie odwiedzin Maryi u Elżbiety, kiedy obaj byli jeszcze w łonach swoich matek.
Nie widzieli się wtedy z oczywistych przyczyn, ale Jan wyczuł obecność Mesjasza i dał temu wyraz – „poruszyło się dzieciątko w jej [Elżbiety] łonie”. Drugi raz Jezus i Jan Chrzciciel spotkali się nad Jordanem. Jan powiedział, że nie jest godzien, aby Go ochrzcić, a Chrystus odparł mu na to: „Tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe”. Koniec, żadnej rozmowy, żadnego: „Janie, witaj. Usiądź, napijemy się herbaty. Co tam u ciebie słychać?”. Krótka żołnierska rozmowa.
Następne ich spotkanie miało miejsce, kiedy Jan stał ze swoimi uczniami przy drodze, a Jezus przeszedł obok nich. Nawet się do Jana nie odezwał, mimo że paru Janowych uczniów poszło za Nim. Innym razem Jan wysłał do Chrystusa posłańców z pytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”. Prawdopodobnie zrobił to, chcąc sprowokować Jezusa do jasnej deklaracji. Pamiętacie, jak brzmiała odpowiedź? „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię”. Żadnej czułości, żadnego gestu. Nic. Oschłość.
Jezus pozabierał Janowi uczniów. Nie przyłączył go do grona apostołów, a przecież Jan byłby świetnym apostołem. Taki radykalizm, taka wiara, taka ufność. A Jezus mówi: „Nie, Janie. Ciebie nie powołam. Powołam Judasza”.
Ilu z nas, będąc na miejscu Jana, powiedziałoby: „Jak tak można, Panie Jezu? Ja Ci tak wiernie służę. Wybrałeś dwunastu innych, a mnie nie”. Boża logika. Jan oddał za Chrystusa życie.
„Dlaczego, Panie Jezu, tak oschle go potraktowałeś? Dlaczego go nie odwiedziłeś?” Te same uczucia i myśli mamy niejednokrotnie względem Boga. Dlaczego jest taki powściągliwy? Dlaczego nas nie pocieszy? „Ja chodzę do kościoła Modlę się żarliwie od lat. Tyle spowiedzi odbyłem, żeby dał mi jakąś radość. Czy ja naprawdę jestem Mu obojętny?”
Popatrzcie, jak Jezus reaguje, kiedy dowiaduje się, że Jan został zamordowany. Oddalił się na miejsce pustynne, chciał być sam. Wyobraźcie sobie, że jesteście w biurze, siedzicie z koleżankami czy kolegami z pracy, gdy nagle ktoś wpada i mówi: „Krzysiek z księgowości nie żyje”.
Nawet jeśli Krzysiek miał nowotwór i wszyscy w jakimś stopniu spodziewali się tej śmierci, to i tak bylibyście smutni. Gdyby w tej sytuacji jedna kobieta wstała i poprosiła: „Szefie, proszę mnie zwolnić do domu. Ja dzisiaj nie dam rady pracować”, wszyscy powiedzielibyście: „Kurczę, ale go kochała. Była z nim aż tak związana?”. Taka reakcja – odejście, niemożność pracy, przerwanie misji – musi oznaczać, że był to ktoś bardzo ważny.
Na pewno wielu z was, dowiedziawszy się o śmierci przyjaciela, sąsiada czy krewnego, powiedziało: „Zostawcie mnie wszyscy w spokoju. Chcę być sam”. Jezus po śmierci Jana zrobił to samo. „Zostawcie mnie wszyscy. Chcę być sam. Zginął mój przyjaciel”. Uwierz mi, że Jezus, okazując ci swoją oschłość, traktuje cię tak jak Jana. Kocha, ale jest powściągliwy, żeby prowadzić cię do góry. On jest zawsze piętro wyżej niż my, nieustannie ciągnie nas do góry, rozwijając nasze życie duchowe. Pewnie dlatego nieraz brakuje nam „tych uczuć” w kościele, nie ma „tych uczuć” w trakcie spowiedzi czy przy lekturze Pisma Świętego.
Chłopak zabrał swoją dziewczynę w góry. Wspinają się na jakiś szczyt, wiszą na ścianie. On jest trochę wyżej, wbija haki, a ona trzy metry niżej buja się na linie i czeka. Zmarzła już, mięśnie bolą. On patrzy na nią z góry i pyta: – Co tam? – Przytuliłabym się do ciebie. – Ale masz wymagania w tym momencie. Jak wejdziemy na szczyt, to się przytulimy.
Olejną farbą możecie sobie to zapisać na ścianie. Jak wejdziemy na szczyt, to się przytulimy. Teraz wisisz na linie z Jezusem. Może Go nie czujesz, ale nic w tym dziwnego. Nie ma Go na twoim poziomie, jest wyżej i wbija kołki, byś mógł się łatwiej wspiąć do nieba. On ciągnie cię do góry. Zacznij myśleć sercem. Odejdź od świata. Nie szukaj ludzkich pocieszeń. I dotrwaj do końca, bo to, co najlepsze, jest dopiero na samym szczycie.
________________________________
Artykuł zawiera fragment pochodzący z książki ks. Piotra Pawlukiewicza - „Życie. Instrukcja obsługi”, wyd. Znak, 2020. Zobacz więcej: Zobacz
Św. Joanna d´Arc
Drodzy bracia i siostry,
Chciałbym wam dzisiaj opowiedzieć o Joannie d´Arc, młodej świętej, żyjącej u schyłku Średniowiecza, która zmarła w wieku 19 lat w 1431 roku. Ta młoda francuska święta, cytowana wielokrotnie przez Katechizm Kościoła Katolickiego, jest szczególnie bliska św. Katarzynie ze Sieny, patronce Włoch i Europy, o której mówiłem w jednej z niedawnych katechez. Są to bowiem dwie młode kobiety pochodzące z ludu, świeckie i dziewice konsekrowane; dwie mistyczki zaangażowane nie w klasztorze, lecz pośród najbardziej dramatycznych wydarzeń Kościoła i świata swoich czasów. Są to być może najbardziej charakterystyczne postacie owych „kobiet mężnych”, które pod koniec średniowiecza niosły nieustraszenie wielkie światło Ewangelii w złożonych wydarzeniach dziejów. Moglibyśmy je porównać do świętych kobiet, które pozostały na Kalwarii, blisko ukrzyżowanego Jezusa i Maryi, Jego Matki, podczas gdy apostołowie uciekli, a sam Piotr trzykrotnie się Go zaparł. Kościół w owym czasie przeżywał głęboki, niemal 40-letni kryzys Wielkiej Schizmy Zachodniej. Kiedy w 1380 roku umierała Katarzyna ze Sieny, mamy papieża i jednego antypapieża. Natomiast kiedy w 1412 urodziła się Joanna, byli jeden papież i dwaj antypapieże. Obok tego rozdarcia w łonie Kościoła toczyły się też ciągłe bratobójcze wojny między chrześcijańskimi narodami Europy, z których najbardziej dramatyczną była niekończąca się Wojna Stulenia między Francją a Anglią.
Joanna d´Arc nie umiała czytań ani pisać. Można jednak poznać głębiej jej duszę dzięki dwóm źródłom o niezwykłej wartości historycznej: protokołom z dwóch dotyczących jej Procesów. Pierwszy zbiór „Proces potępiający” (PCon) zawiera opis długich i licznych przesłuchań Joanny z ostatnich miesięcy jej życia ( luty-marzec 1431) i przytacza słowa świętej. Drugi - Proces Unieważnienia Potępienia, czyli "rehabilitacji" (PNul) zawiera zeznania około 120 naocznych świadków wszystkich okresów jej życia (por. Procès de Condamnation de Jeanne d´Arc, 3 vol. i Procès en Nullité de la Condamnation de Jeanne d´Arc, 5 vol., wyd. Klincksieck, Paris l960-1989).
Joanna urodziła się w Domremy - małej wiosce na pograniczu Francji i Lotaryngii. Jej rodzice byli zamożnymi chłopami. Wszyscy znali ich jako wspaniałych chrześcijan. Otrzymała od nich dobre wychowanie religijne, z wyraźnym wpływem duchowości Imienia Jezus, nauczanej przez św. Bernardyna ze Sieny i szerzonej w Europie przez franciszkanów. Z Imieniem Jezus zawsze łączone jest Imię Maryi i w ten sposób na podłożu pobożności ludowej duchowość Joanny stała się głęboko chrystocentryczna i maryjna. Od dzieciństwa, w dramatycznym kontekście wojny okazuje ona wielką miłość i współczucie dla najuboższych, chorych i wszystkich cierpiących.
Z jej własnych słów dowiadujemy się, że życie religijne Joanny dojrzewa jako doświadczenie mistyczne, począwszy od 13. roku życia (PCon, I, p. 47-48). Dzięki "głosowi" św. Michała Archanioła Joanna czuje się wezwana przez Boga, by wzmóc swe życie chrześcijańskie i aby zaangażować się osobiście w wyzwolenie swojego ludu. Jej natychmiastową odpowiedzią, jej „tak” jest ślub dziewictwa wraz z nowym zaangażowaniem w życie sakramentalne i modlitwę: codzienny udział we Mszy św., częsta spowiedź i Komunia św., długie chwile cichej modlitwy prze Krucyfiksem lub obrazem Matki Bożej. Współczucie i zaangażowanie młodej francuskiej wieśniaczki w obliczu cierpienia jej ludu stały się jeszcze intensywniejsze ze względu na jej mistyczny związek z Bogiem. Jednym z najbardziej oryginalnych aspektów świętości tej młodej dziewczyny jest właśnie owa więź między doświadczeniem mistycznym a misją polityczną. Po latach życia ukrytego i dojrzewania wewnętrznego nastąpiły krótkie, lecz intensywne dwulecie jej życia publicznego: rok działania i rok męki.
Na początku roku 1429 Joanna rozpoczęła swoje dzieło wyzwolenia. Liczne świadectwa ukazują nam tę młodą, zaledwie 17-letnią kobietę jako osobę bardzo mocną i zdecydowaną, zdolną do przekonania ludzi niepewnych i zniechęconych. Przezwyciężywszy wszystkie przeszkody spotyka następcę tronu francuskiego, przyszłego króla Karola VII, który w Poitiers poddaje ją badaniom przeprowadzanym przez niektórych teologów Uniwersytetu. Ich ocena jest pozytywna: nie dostrzegają w niej nic złego, lecz jedynie dobrą chrześcijankę.
22 marca 1429 Joanna dyktuje ważny list do króla Anglii i jego ludzi, oblegających Orlean (tamże, s. 221-22). Proponuje w nim prawdziwy, sprawiedliwy pokój między dwoma narodami chrześcijańskimi, w świetle imion Jezusa i Maryi, ale jej propozycja zostaje odrzucona i Joanna musi angażować się w walkę o wyzwolenie miasta, co nastąpiło 8 maja. Innym kulminacyjnym momentem jej działań politycznych jest koronacja Karola VII w Reims 17 lipca 1429 r. Przez cały rok Joanna żyje między żołnierzami, pełniąc wśród nich prawdziwą misję ewangelizacyjną. Istnieje wiele ich świadectw o jej dobroci, męstwie i niezwykłej czystości. Wszyscy, łącznie z nią samą, mówią o niej „la pulzella” - czyli dziewica.
Męka Joanny zaczęła się 23 maja 1430, gdy jako jeniec wpada w ręce swych wrogów. 23 grudnia zostaje przewieziona pod strażą do miasta Rouen. To tam odbywa się długi i dramatyczny Proces Potępienia, rozpoczęty w lutym 1431 r. a zakończony 30 maja skazaniem na stos. Był to proces wielki i uroczysty, któremu przewodniczyli dwaj sędziowie kościelni: biskup Pierre Cauchon i inkwizytor Jean le Maistre. W rzeczywistości kierowała nim całkowicie duża grupa teologów słynnego Uniwersytetu w Paryżu, którzy uczestniczyli w nim jako asesorzy.
Podziel się cytatem
CZYTAJ DALEJ