Papieżowi nie podoba się publiczna dyskusja na temat jego dymisji. Taka wiadomość pojawiła się przed kilkoma tygodniami we włoskiej prasie. I choć zdaje się, że medialny szum wokół przyszłości Papieża trochę przycichł, to zapewne dyskusja na ten temat - zarówno w prasie zagranicznej, jak i polskiej - wciąż będzie powracać. Wystarczy nowa plotka na temat stanu zdrowia Jana Pawła II czy kilka filmowych ujęć cierpiącego Ojca Świętego, by dyskusja rozgorzała na nowo. Wydaje mi się, iż media nie są skore uznać, że to niekończące się pisanie i mówienie o kondycji Papieża nie tylko on sam, lecz także wielu wierzących katolików uważa za nietakt.
Zadziwiająca "troska"
Reklama
Ze wszystkich praw człowieka najważniejsze wydaje się ostatnio
prawo do wolności słowa, prawo do informowania i bycia poinformowanym.
Ale prawo do informacji nie oznacza przecież, że wszyscy muszą wiedzieć
o wszystkim. Granicą informacji jest dobro, przede wszystkim dobro
tego, kogo dana informacja dotyczy. Każdy bowiem ma prawo do zachowania
swej prywatności, intymności i dobrego imienia. Sam Papież podczas
Jubileuszu Dziennikarzy w Rzymie w roku 2000 mówił, że istnieje nie
tylko prawda faktów, ale także prawda człowieka. Prawo do informacji
nie jest ponad prawem do zachowania ludzkiej godności i prywatności.
Dyskutujący o zdrowiu Papieża dziennikarze wychodzą zapewne
z założenia, że zdrowie osoby publicznej jest kwestią publiczną.
Kreują się więc na rzeczników miliardów katolików, którym - w ich
mniemaniu - należy się informacja o stanie zdrowia Papieża. A przecież
choroba jest sprawą osobistą, intymną. Dzisiaj nie wolno zapisać
już nawet rozpoznania na karcie szpitalnej wiszącej przy łóżku chorego.
Nikt z nas nie chce, by poza kręgiem najbliższych nam osób znano
szczegóły naszej fizycznej kondycji. Pewno i sami dziennikarze nie
byliby zachwyceni, gdyby zaczęto publicznie analizować stan ich zdrowia
i opisywać szczegóły podjętej terapii. Czyżby Papież nie miał prawa
do prywatności jak wszyscy inni?
Specyfika papieskiego urzędu skłania jeszcze do postawienia
innych zastrzeżeń wobec postulatu przedyskutowania, czy Ojciec Święty
powinien zrezygnować ze swojej funkcji z powodu złego stanu zdrowia.
Ze wszystkich pojęć określających Kościół chyba najtrafniejsze jest
pojęcie communio, czyli wspólnota. Kościół bowiem to bardziej rodzina
niż instytucja. Dyskusja o oczekiwanej dymisji Papieża przypomina
mi publiczne wyrażanie życzenia, by stary i zawadzający już ojciec
zszedł wreszcie z tego łez padołu, a przynajmniej usunął się do domu
spokojnej starości. Trudno, by schorowanego ojca rodziny cieszyły
podobne dywagacje dzieci. Jeszcze gorzej, gdy podobne postulaty formułują
osoby spoza rodziny. A tak właśnie często jest w przypadku dyskusji
o Papieżu.
Podejmujący temat dziennikarze zasadniczo piszą o problemie
z pozycji pozakościelnych i bez koniecznej - w moim przekonaniu -
perspektywy wiary. Rzeczeni publicyści wykazują niespotykaną dotąd
w ich publicystyce - nazwijmy to - troskę o Kościół. Widać, że bardzo
im zależy, żeby łódź Piotrowa nie dryfowała i nie osiadła w końcu
na mieliźnie. Przyznaję, jestem zaskoczony tą gorliwością. Nie wiedziałem,
że w tej łodzi z wieloma płyniemy już razem. Obawiam się jednak,
że zbyt daleko razem nie popłyniemy. Nie opuszcza mnie bowiem wrażenie,
że płynąć chcemy w przeciwnych kierunkach.
Lepiej zamilknąć
Reklama
Poza tym trzeba wiedzieć, że Kościół jest szczególną rodziną,
bo prócz ludzi tworzy ją jeszcze, a właściwie przede wszystkim -
Bóg. I to do Niego należy ostatnie zdanie. Papież o tym wie. Niejednokrotnie
sam wypowiadał się na ten temat publicznie. I jak mówi - będzie sprawował
swą służbę, jak długo Bóg mu na to pozwoli. Myśl tę można było odczytać
ostatnio z jego homilii wygłoszonej w uroczystość Świętych Apostołów
Piotra i Pawła. Papież żyje świadomością, iż nieobca jest mu wizja
męczeństwa - męczeństwa dokonującego się małymi krokami we wciąż
bardziej wzmagającym się cierpieniu.
Laiccy publicyści zarzucają Kościołowi, że w nim samym
brak jest publicznych rozważań dotyczących sensu i potrzeby publicznej
celebracji cierpienia. Według nich, tych dyskusji jest niewiele.
Tylko komu miałyby być one potrzebne? Samemu zainteresowanemu? Wątpię.
On sam doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak cierpi i po co cierpi.
Wystarczy poczytać list Salvifici doloris (Zbawcze cierpienie) -
list napisany prawie u początku pontyfikatu, list, który dziś, z
perspektywy lat, trzeba by uznać za bez mała proroczy.
Ludzie wierzący i żyjący ewangeliczną świadomością wiedzą,
jaki jest chrześcijański sens cierpienia. A gdy cierpi sam zastępca
Jezusa Chrystusa na ziemi, to ta tajemnica osiąga apogeum właściwie
niezrozumiałe, wkracza w sferę takiego misterium, wobec którego właściwiej
byłoby zamilknąć, gdyż każde wypowiedziane słowo zdaje się być za
małe i nie na miejscu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Promocja człowieczeństwa
Ale ta - jak mówią dziennikarze - publiczna celebracja cierpienia
ma jeszcze jeden, już pozareligijny wymiar. Jest bez wątpienia niezwykłą
promocją człowieczeństwa. Papieski ból, cierpienie są nieustannym
przypominaniem światu, że życie ma sens i wartość bez względu na
to, czy przeżywa się je komfortowo, czy na wózku inwalidzkim, czy
będąc przykutym do łóżka. W świecie, gdzie kultywowane jest piękno,
młodość, wysportowane i sztucznie reperowane ciało, świadectwo tego
82-letniego steranego życiem człowieka jest nie do przecenienia.
Jest upominaniem się o prawo do aktywnego życia w imieniu bardzo
wielu tych, których świat chętnie odstawiłby już w tym wieku na bocznicę.
Trudno się więc zgodzić z tezą upowszechnianą przez niektórych
dziennikarzy, iż wkrótce stan zdrowia nie pozwoli Janowi Pawłowi
II na sprawowanie urzędu. Nie bardzo wiadomo, z czego ta oczywistość
wynika. Przecież Papież może sprawować swój urząd także siedząc w
inwalidzkim wózku, a nawet - co jest przecież teoretycznie możliwe
- nie opuszczając swojego pokoju. By być nadal papieżem, Jan Paweł
II nie musi nawet publicznie sprawować Liturgii. Także to, że ma
widoczne kłopoty z mówieniem, nie czyni go wcale do sprawowania urzędu
niezdolnym. Pozostaje jeszcze kwestia zdolności psychicznej. Nikt
poważny jednak wątpliwości co do stanu psychiki Papieża nie ma. Uderza
nas także wciąż bystry i świeży umysł Ojca Świętego. Trzeba wykazać
bardzo wiele złej woli, by nie chcieć tego zauważyć.
Trzeba kochać Kościół, aby go zrozumieć
Gdy czyta się to, co dziennikarze piszą ostatnio o Papieżu
Janie Pawle II, o przyszłości papiestwa czy bez mała Kościoła - do
jednego wniosku dochodzi się nieuchronnie. By pisać o Kościele, by
poprawnie pisać o Kościele, nie wystarczy być dobrze zorientowanym
w szczegółach kościelnego życia i zawiłościach papieskiej instytucji,
której nie da się porównać do żadnego ziemskiego przedsiębiorstwa
z menadżerstwem i tzw. zarządzaniem zasobami ludzkimi (co za nieludzkie
wyrażenie!).
Trzeba w tym Kościele żyć i - co jeszcze ważniejsze -
trzeba ten Kościół kochać. Bez tego nie zrozumie się nic, a przynajmniej
niewiele. Bez tego w męczeństwie widzi się tylko męczarnię, a w cierpieniu
cierpiętnictwo. Bez tego widzi się tylko ciało, w którym coraz więcej
miejsca zajmuje słabość i choroba, zamiast ciała, w którym tajemniczo
dokonuje się - także i nasze - zbawienie.