Reklama

Mówi o. Konrad Hejmo OP

Nie byłem nigdy świadomym donosicielem”

Niedziela Ogólnopolska 25/2005

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Reklama

1. Jest mi ogromnie trudno ustosunkować się wyczerpująco do tendencyjnych zapisków i oskarżeń SB, która przez kilkadziesiąt lat mojej pracy duszpasterskiej usiłowała zbierać zapiski, donosy i dokumenty dla niej ważne, tworząc zniekształcony i całkowicie zafałszowany obraz mojej pracy, szczególnie duszpasterskiej.
Wyolbrzymiana jest moja rola, jakbym miał swoim działaniem przyczynić się do zagłady części ludzkości, a moje, nagromadzone przez 27 lat luźne rozmowy, listy, spotkania przy kawie, nagrania przemówień, opracowania biurowe - miały zaszkodzić komukolwiek, a zwłaszcza Kościołowi, którego bramy piekielne i tak nie przemogą, choćby istniały kilometry takich teczek. Kto nigdy nie załatwiał spraw kościelnych w czasie panowania reżimu komunistycznego, ten nie zrozumie po ludzku takich raportów.
Rzecz zadziwiająca, że najpierw dokonano bezprawnego zgilotynowania mnie, bez procesu, bez uwzględnienia moich praw ludzkich, bez wysłuchania drugiej strony, bez postawienia mi konkretnych zarzutów, niby za „donoszenie na Ojca Świętego” - żeby się lepiej nagłośniło - a potem zrobiono sąd ostateczny, za drobne informacje obiegowe, nikomu nieprzynoszące szkody, za rozmowy z urzędnikami PRL-u, którzy byli często również pracownikami SB, za rachunki niewiadomego pochodzenia.
To wszystko jest pokazowym aktem niesprawiedliwego działania instytucji podobno wolnej Polski, w imię jakiejś bliżej nieokreślonej sprawiedliwości, a co dziwniejsze, robione to jest przez ludzi podających się za katolików. Broń nas, Panie Boże, od takiej sprawiedliwości i od takich katolików!
Ostatnio doświadczyłem na sobie, jak krótka jest droga pomiędzy „Hosanna” a „Ukrzyżuj go”. Jak ludzie dają się łatwo oszukać i zmanipulować. Bogu dzięki, że są także wierni i oddani przyjaciele, którzy, nawet gdy nie rozumieją gry - bo nie ulega wątpliwości, że ta cała sprawa to wielka gra sił wrogich - wierzą człowiekowi krzywdzonemu i spieszą mu z pomocą. Do takich należą również Siostry Antoninki, które wiernie trwają przy mnie i chcą trwać w przyszłości.
Ileż wielkich momentów przeżyliśmy wszyscy podczas choroby i umierania Ojca Świętego. Byliśmy wszyscy tak blisko Papieża, który cierpiał. Wiedziałem, bo tak uczył nas Papież, że cierpienie w Kościele ma kolosalne znaczenie, i dlatego podziwiałem kard. Andrzeja Deskura, który cały pontyfikat Jana Pawła II cierpiał za Papieża. Nie przewidywałem wtedy, że cząstka papieskiego cierpienia, prawie bezpośrednio po śmierci Jana Pawła II, przejdzie na mnie. I, dzięki łasce Bożej, tak traktuję obecne doświadczenie, które, choć ogromnie bolesne dla mnie, dla mojej Rodziny, dla moich Sióstr, nie ma jednak nic ze zdrady Kościoła, o jaką oskarżają mnie ci, którzy nie wiedzą, co to były czasy esbeckie, i czytają ich relacje i zapiski fałszowane, przekręcane, ubarwiane, według esbeckiej wykładni. Warto przypomnieć tutaj sfingowane procesy pokazowe Kurii Krakowskiej i Kieleckiej czy ataki i uprawomocnioną śmierć ks. Popiełuszki, aby choć trochę otrzeźwieć i zejść na ziemię...

Reklama

2. Odniosłem wrażenie, że Autorzy opracowania zakładają całkowity brak dobrej woli i sumienia u mnie. Klasycznym przykładem było wystąpienie jednego z redaktorów Gościa Niedzielnego, który nazywał mnie bez zająknięcia zdrajcą Kościoła. Jak to się wszystko pozmieniało, niestety, na gorsze - Gość Niedzielny był moją pierwszą miłością, w nim próbowałem publikować moje pierwsze artykuły... Niestety, podobnie myślą, wydaje mi się, niektórzy moi młodsi współbracia zakonni. Ale są młodzi, dlatego nie znają działań starszych, a z Raportu dowiadują się, że nic innego nie robiłem, tylko donosiłem, i to takie banały i drobnostki, a w przerwach brałem pieniądze i podarunki, jak np. obraz Warszawy za 1300 zł. Curiosum wielkie! Nie pamiętam niczego konkretnego, ale nie dajmy się zwariować. Ileż prezentów otrzymałem od ludzi w życiu, a jeszcze więcej rozdałem. To są żenujące wyliczanki. Przecież chcemy być Europejczykami! Przez 26 lat uczył nas mądrości Papież...
Może to wyglądać na chwalenie się, ale szczerze wyznam, że zawsze usiłowałem być wierny Panu Bogu, Kościołowi i Zakonowi. Bardzo ciężko pracowałem w swoim życiu zakonnym, i to od kleryckich czasów. Jako jeszcze małoseminarzyści w Lublinie redagowaliśmy wraz z o. Ludwikiem Wiśniewskim periodyk Czarne z Białym. Zawsze uznawałem jego inwencję i przedsiębiorczość. Jak się dobrze czyta, to nawet w Raporcie znajdzie się uznanie dla niego i innych moich współbraci, o których podobno wspominałem esbekom bez uszanowania. Jako kleryk wszedłem w bliską współpracę z ks. Franciszkiem Blachnickim i założyłem „Krucjatę Wstrzemięźliwości” wśród kleryków w Krakowie, szczególnie Apostolat Różańcowy, który ode mnie przejął, zasłużony dla Prowincji, o. Walenty Potworowski. Głosiliśmy rekolekcje różańcowe i organizowaliśmy spotkania modlitewne - bywał u nas osobiście sługa Boży ks. Blachnicki, którego zawsze podziwiałem za oazy i nie tylko. Wydarzenie w Tivoli było wypadkiem przy pracy i skutkiem jego naturalnej wprost życzliwości do ludzi.
Zaraz po święceniach w 1961 r. zostałem sekretarzem Ojca Prowincjała w Krakowie, reorganizowałem cały sekretariat prowincjalski. W 1962 r. mianowano mnie kierownikiem Roku Pastoralnego dla młodszych współkapłanów w Poznaniu. Dwa lata trwała ta nowatorska praca. W 1964 r. zostałem głównym duszpasterzem akademickim. Jak wynika z teczki, moim „opiekunem” był mjr Głowacki - sądziłem, że to pseudonim, jednak z teczki wynika, że tak się nazywał. Muszę przyznać, że nie był bardzo uciążliwy.
W 1970 r. rozpocząłem starania o miesięcznik W drodze, będąc równocześnie duszpasterzem akademickim. Organizowałem wtedy „trybuny duszpasterskie”, „tygodnie ekumeniczne”, serie konferencji (częstymi kaznodziejami i prelegentami byli: ks. Józef Tischner, ks. Janusz Pasierb, o. Jan Kłoczowski, Andrzej Wielowieyski, Bohdan Cywiński, ks. Michał Czajkowski i inni), wiele imprez muzycznych, przede wszystkim popularne „Sacrosongi”.
Po wypadku w Tatrach (12. 08. 1974), pracowałem w Redakcji W drodze, w charakterze sekretarza, załatwiałem drukarnie, papier, kolportaż. Kto choć trochę zajmował się wtedy takimi przedsięwzięciami, zrozumie trudności, jakie stawały na drodze. Zajmowałem się techniczną stroną pisma. Nie miałem wpływu na kierunek treści, od tego byli Redaktor Naczelny, o. Marcin Babraj i o. Jan Kłoczowski. Wszelkie dywagacje w teczce nie mają sensu. Nigdy nie chciałem być nawet przeorem, a co dopiero prowincjałem. Zapisano morze bzdur!
Od 1977 r. byłem na zastępstwie w Gdańsku, potem sługa Boży kard. Stefan Wyszyński wezwał mnie poprzez prowincjała, o. Michała Mroczkowskiego, do Sekretariatu Episkopatu Polski na pomocnika przy organizowaniu pierwszej wizyty Ojca Świętego w Polsce. Pracowałem tylko ze świeckimi, wśród których większość to pewno SB. Taka była praca. Po wizycie zaproponowano mi stałą pracę w Sekretariacie Episkopatu Polski, ale prowincjał, o. Michał Mroczkowski, nie wyraził zgody i wysłano mnie do Rzymu. Paszport otrzymałem bez problemu za pośrednictwem abp. Dąbrowskiego. W teczce agent sobie przypisał załatwienie paszportu i podobno zdobył w ten sposób moje zaufanie. Kompletna bzdura.
Do Rzymu przybyłem w 1979 r. - był to słaby start. Nie przygotowano ani zabezpieczenia mieszkaniowego, ani utrzymania. Ratowały mnie Siostry Sercanki, pani Gawrońska i kard. Rubin. Nie przyjęto mnie do Radia Watykańskiego. Stworzono Delegaturę Biura Prasowego Episkopatu Polski. Praca w Biurze Prasowym z ks. Bogumiłem Lewandowskim, jako szefem, dobrze się układała.
Przygotowywałem przeglądy prasy zagranicznej na temat Kościoła powszechnego i polskiego, polskiego pontyfikatu, uniwersytetów rzymskich i życia wspólnot. Wszystkie materiały przekazywaliśmy do Episkopatu Polski, brał od nas także pan Peter Raina z Berlina Zachodniego i, niestety, zaprzyjaźniony z wieloma księżmi i świeckimi z Rzymu, pan „M” (nazwisko znam), którego Raport nazywa podobno „Lakar”.
Gdy przybyłem do Rzymu, on był już osobą stosunkowo znaną i traktowaną z życzliwą pobłażliwością. Nie był to wielki intelektualista. Zwykły polski emigrant, podobno skazany na śmierć we Wrocławiu zaraz po wojnie, któremu pozwolono uciec za granicę. Przebywał koło Kolonii, był pracownikiem banku i „doradcą niemieckich biskupów” - tak mi go przedstawiono.
Polecono mi dawać mu wszystkie nasze materiały, tak jak panu Rainie z Berlina Zachodniego. I tu ważny punkt: w Biurze Prasowym Szef pobierał opłaty za zabierane materiały, które m.in. także ja przygotowywałem. Po prostu - za materiały się płaciło. Potem, gdy powstały biuletyny, można było je prenumerować. Musieliśmy opłacić tłumaczy, zakup czasopism i lokal. Pan „M” dodatkowo korzystał z fotokopiarki i naszego papieru. Dlatego mój Szef brał pieniądze także od pana „M” i od czasu do czasu dawał mi coś na utrzymanie. O ile dobrze pamiętam, to gdy przyjeżdżał z Kolonii raz w miesiącu, na tydzień, i przychodził do Biura, to podpisywaliśmy jakieś kwitki, „aby mu zwrócono koszta delegacji”. To nie były duże kwoty.
W każdym razie ja nie odczuwałem wielkiej poprawy materialnej i aby wyżyć, musiałem sobie uzupełniać budżet przez stypendium - jałmużnę załatwioną dla mnie przez kard. Rubina i abp. Dąbrowskiego z „Chiesa che sofre” (Kirche in Not) - 50 dolarów na miesiąc, bo nie miałem na opłacenie „Angelicum”. W Raporcie również ten dodatek agenci chcieli przypisać sobie.
Natomiast nie przypominam sobie żadnego agenta „Pietro”, o którym pisze teczka. Był jakiś „Pietro”, ale postrzegano go jako słabo rozwiniętego. A według pracowników IPN, agenci byli ludźmi inteligentnymi.
Kończąc ten wątek, dodam, że były takie dni pod koniec miesiąca, iż szukałem zgubionych miedziaków pod kolumnami Placu św. Piotra, bo nie miałem na jedzenie... to był trudny okres...
Z czasem zacząłem mieć wątpliwości i opory wobec pana „M”. Za dużo pił. Chwalił się znajomością generałów w Polsce. Gdy zaprosił mnie kolega - ksiądz do Niemiec, podjechałem do Kolonii i odwiedziłem rodzinę pana „M”. Stwierdziłem wtedy, że pan „M” ma całą kartotekę duchownych polskich, którzy go odwiedzali lub z którymi utrzymywał „przyjacielski” kontakt w Rzymie. Niektórych pamiętam. Są na wysokich stanowiskach. Aby sprawdzić jego relacje z parafią, odwiedziliśmy miejscowego proboszcza pod Kolonią, odprawiałem tam nawet Mszę św. Był potem na audiencji w Rzymie. Uważał pana „M” za życzliwego Kościołowi. Myślę, że rodzina nie bardzo wiedziała, co ojciec robił. Po powrocie napisałem list z podziękowaniem za gościnę - jest w teczce. Stopniowo zacząłem unikać osobistych spotkań.
W Raporcie agent „Lakar” kreowany jest na bohatera, któremu się zleca wielką rolę. Stwierdzam, że był zwykłym poszukiwaczem łatwych zarobków, lekkiego życia, dobrej kuchni i częstego picia, przy tym grał wielkiego przyjaciela księży i obrońcę spraw polskich. Dlatego podobno w 1986 r. pomagał nawet polskim emigrantom w Rzymie. Ja się nimi z polecenia Papieża zajmowałem. Nie pamiętam, żeby mi dawał na ten cel jakieś pieniądze, choć otrzymywałem takie od różnych osób i instytucji. Podobno istnieje jakieś pokwitowanie w Raporcie. Nic na ten temat nie wiedziałem.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

3. Wydaje mi się, że Raport pełen jest mało znaczących słów, opisów sytuacji, insynuacji, które, nagromadzone razem, stwarzają wrażenie wielkiej konspiracji i wszechwiedzy agentów, a to jest tylko obalanie zamku z kart. Wydaje się, że te plewy nigdy nikomu nie zaszkodziły, wręcz powiedziałbym, często stanowiły ukryte uznanie dla wymienionych z nazwiska ludzi, szczególnie moich współbraci. Zawsze z uznaniem oceniałem ich wysiłki, choć dla poszukiwaczy zła nie zawsze docierało to do świadomości.
Jeszcze raz podkreślam, pracowałem bardzo solidnie przez całe moje życie, a szczególnie od maja 1984 r., kiedy to po ks. Kazimierzu Przydatku polecono mi zaopiekować się pielgrzymami polskimi. Z początku nie chciałem przyjąć tej funkcji. Byłem zaprzyjaźniony z ks. Kazimierzem i dlatego obawiałem się, że źle odczyta objęcie po nim tej funkcji. Dopiero na wyraźne polecenie abp. Stanisława Dziwisza i Ojca Świętego zgodziłem się z dniem 1 grudnia 1984 r. objąć duszpasterstwo pielgrzymów. Było to zadanie wyjątkowe, gdyż nasz Papież chętnie spotykał się z Rodakami. Tych spotkań było z dnia na dzień coraz więcej. Dziś to już historia, której jestem koronnym świadkiem, i jedynym moim pragnieniem jest opracowanie zapisków, których mam 25 tomów.
To, co przeżyłem, zwłaszcza przez 21 lat przy Ojcu Świętym, tego nikt mi nie odbierze, nawet IPN. Radość i trud służenia Papieżowi i polskim pielgrzymom przeżywały ze mną razem Siostry Antoninki, za co jestem im dziś ogromnie wdzięczny. Były zawsze ze mną, nawet wtedy, gdy nas wyrzucono z Pfeiffer. Nikt nam wtedy nie pomógł. Pozostają wierne do chwili obecnej. A dom, który sami wyszukaliśmy i od 2001 r. pozostaje, według prawa włoskiego, pod wyłącznym kierownictwem naszej Wspólnoty, powinien przetrwać jeszcze do wygaśnięcia kontraktu.
Przez nasze działania przewinęło się ok. 4 mln Polaków, z których duży procent dotarł blisko do Osoby Ojca Świętego. Mam nadzieję, że przynajmniej jakiś procent z tych szczęśliwców, którzy mają zdjęcie z Ojcem Świętym, jest ze mną w tych dramatycznych dla mnie dniach, gdy ludzie szukający zasłony dymnej albo poparcia przedwyborczego „przypadkowo” odkryli moją teczkę i teraz pastwią się jak sępy nad padliną, traktując gromadzone przez esbeków słowa, opisy różnych zdarzeń i złośliwości jako szczytowy wytwór inteligencji ludzkiej, wierząc jedynie komunistom.

4. Spotkanie czerwcowe (5. 06. 1983) w Warszawie jest w teczce szczególnie podkreślone, gdyż według zamierzeń milicyjnych, musiała zostać zachowana czasowa ciągłość mojej domniemanej współpracy z SB, a faktycznie kontakty przerwane zostały już w 1982 r.
Z polecenia abp. Dąbrowskiego przyleciałem do Warszawy załatwiać sprawy związane z drugą pielgrzymką Papieża do Polski, którą wyznaczono na 16-23 czerwca 1983 r. Według programu, miałem szybko wracać do Rzymu, gdyż z Ojcem Świętym miał przylecieć mój szef - ks. Lewandowski. Spieszyłem się, tymczasem na lotnisku czekali na mnie jacyś panowie, utrzymując, że są od abp. Dąbrowskiego i zawiozą mnie do Sekretariatu. Po drodze mamy jeszcze do załatwienia sprawy przygotowawcze do wizyty papieskiej. Zawieziono mnie na Pragę, do jakiegoś domu, następnie na Starówkę, niby na kawę, a ostatecznie zamówiono mi w restauracji mały obiad. Oponowałem. Wreszcie oświadczono mi, że do Rzymu nie wracam i zostaję na wizytę Papieża, gdyż ks. Lewandowski nie przyjedzie. Dla mnie była to rewelacja. Zawsze tęskniłem do Polski. W końcu zawieziono mnie do Sekretariatu Episkopatu Polski. O ile pamiętam, nie było nic specjalnego w rozmowach - dla nich ważny był kontakt. I, oczywiście, zostawili w teczce rachunek za obiad z koniakiem dla biednego zakonnika... Nie pamiętam, ale z pewnością także przy następnych pobytach Papieża w Polsce wynotowywali, że znów spotkaliśmy się w Biurze Prasowym... Takie było życie....
Od maja 1984 r. świadomie i zdecydowanie broniłem się przed niepewnymi ludźmi. Utrzymywałem coraz bliższe kontakty z „Solidarnością”, organizowaliśmy spotkania z Wałęsą, Mazowieckim i innymi. Wygłaszałem pogadanki i kazania przez „Wolną Europę”. Głosiłem w stanie wojennym kazania przez Radio Watykańskie. Nic już nie słyszałem o panu „M”, mimo że w Raporcie jeszcze występuje. Dowiedziałem się dużo później, że umarł na raka, że ksiądz nie zdążył z sakramentami przed śmiercią, że umierał w wielkich cierpieniach. Żona prosiła, by się za niego modlić, więc odprawiłem kilka Mszy św. Wierzę, że Miłosierny Pan przebaczył mu wszystko, a moje obecne cierpienia też za niego ofiaruję Panu.

5. Na koniec jeszcze raz powtarzam: nie byłem nigdy świadomym donosicielem, z zamiarem szkodzenia tak osobom prywatnym, moim Współbraciom zakonnym, Hierarchii kościelnej, jak - tym bardziej - Kościołowi świętemu. Wszelkie wypowiedzi, skrzętnie zarejestrowane przez agentów PRL-u, dotyczące osób wymienionych z imienia, z okresu kilkunastu lat mojej pracy, są zwyczajnym, normalnym dzieleniem się, na temat spraw bieżących, znanych obiegowo prawie wszystkim. Dlatego nie mają znamienia zdrady tajemnicy, co najwyżej są dowodem na nie zawsze opanowane gadulstwo i naiwną otwartość wobec ludzi.
Gdyby jednak ktoś czuł się pokrzywdzony lub obrażony moimi wypowiedziami, najpierw błagam Pana Jezusa Miłosiernego o miłosierne przebaczenie, a następnie z głębokim żalem przepraszam wszystkich Współbraci w wierze i tych, którym moje słowa lub postawa utrudniły wejście do Wspólnoty Dzieci Bożych.
Wierzę, że Maryja, Matka Niezawodnej Nadziei z Jamnej Góry, poproszona przez Ojca Świętego Jana Pawła II, da nam wszystkim pokój serca i radość, a Kościołowi da mądrość i odwagę w bronieniu swoich kapłanów i wiernych.

Rzym, 4 czerwca 2005 r.

2005-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Komunikat Archidiecezji Warszawskiej w związku ze zbrodnią dokonaną przez księdza

2025-07-26 19:01

[ TEMATY ]

komunikat

BP KEP

Abp Adrian Galbas

Abp Adrian Galbas

Abp Adrian Galbas zwrócił się do Stolicy Apostolskiej z wnioskiem o wymierzenie najwyższej kary przewidzianej w prawie kanonicznym dla duchownego - wydalenia ze stanu kapłańskiego, a we wszystkich kościołach archidiecezji zostanie odprawione nabożeństwo ekspiacyjne - czytamy w przesłanym KAI komunikacie Archidiecezji Warszawskiej.

Przeczytaj także: Abp Adrian Galbas: Jestem zdruzgotany wiadomością, że jeden z moich księży brutalnie zamordował człowieka
CZYTAJ DALEJ

Bezimienne mogiły

Niedziela warszawska 44/2012, str. 2-3

[ TEMATY ]

Wszystkich Świętych

Artur Stelmasiak

Socjalne mogiły na Cmentarzu Komunalnym Południowym

Socjalne mogiły na Cmentarzu Komunalnym Południowym

Ciała bezdomnych często chowane są w anonimowych grobach. Zmienić to postanowiła Warszawska Fundacja Kapucyńska. To pierwszy taki pomysł w kraju

Choć każdy z nas po śmierci może liczyć na takie same mieszkanie w Domu Ojca, to na ziemi panują inne zasady. Widać to doskonale na cmentarzu południowym w Antoninie, gdzie są całe kwatery, w których nie ma kamiennych pomników. Dominują skromne ziemne groby z próchniejącymi drewnianymi krzyżami. Wiele z nich zamiast imienia i nazwiska ma na tabliczce napisaną jedynie datę śmierci, numer identyfikacyjny oraz dwie litery N.N. - O tym, że przybywa takich bezimiennych mogił dowiedziałem się od przyjaciół. Wówczas postanowiliśmy rozpocząć akcję rozdawania bezdomnym nieśmiertelników, czyli blaszek podobnych do tych, które noszą wojskowi. Na każdej z nich wygrawerowane jest imię i nazwisko właściciela - mówi kapucyn br. Piotr Wardawy, inicjator akcji nieśmiertelników wśród bezdomnych. O skuteczność tej akcji przekonamy się w przyszłości. Jednak pierwsze skutki już poznaliśmy, gdy jeden z kapucyńskich „nieśmiertelnych” zmarł na Dworcu Centralnym. - Dzięki metalowym blachom na szyi policja wiedziała, jak on się nazywa oraz skontaktowali się klasztorem kapucynów przy Miodowej. Tu bowiem był jego jedyny dom - mówi Anna Niepiekło z Fundacji Kapucyńskiej. Kapucyni zorganizowali zmarłemu pogrzeb z udziałem braci, wolontariuszy oraz innych bezdomnych. Msza św. z trumną została odprawiona na Miodowej, a później pochowano go z imieniem i nazwiskiem na cmentarzu południowym w Antoninie. - Dla całej naszej społeczności była to bardzo wzruszająca uroczystość - podkreśla Niepiekło.
CZYTAJ DALEJ

Świętowali jubileusz

2025-07-27 20:19

Biuro Prasowe AK

- Historia Marii Magdaleny wpisuje się w treść tego, co przeżywamy podczas każdej Eucharystii, ale to jest także treść życia, wiary, miłości tej ziemi, nadziei upadków i powstań, tych wszystkich ludzi, którzy tutaj żyli i których życie duchowe od 200 lat związane jest z tą parafią i z tą świątynią poświęconą św. Marii Magdaleny – mówił abp Marek Jędraszewski w czasie odpustu w Odrowążu Podhalańskim, gdzie świętowano 200-lecie powstania parafii.

Na początku uroczystości przedstawiciele czterech wsi tworzących parafię — Odrawąża, Zaucznego, Pieniążkowic i Działu — powitali abp. Marka Jędraszewskiego. Jeden z sołtysów przypomniał, że historia parafii rozpoczęła się 200 lat temu w Pieniążkowicach, skąd wyszła procesja, by położyć kamień węgielny pod budowę kościoła w Odrowążu. – Polska nie istniała. Trudne czasy. Nasi pradziadkowie wybudowali tę świątynię, która do dzisiejszego dnia trwa – mówił. – Jeżeli będziemy kierować się słowami, które są na sztandarach — Bóg, honor, ojczyzna — i tak postępować, to na pewno będziemy i przetrwamy — dodawał mężczyzna.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję