Reklama

Z nadzieją jest nam do twarzy

Niedziela Ogólnopolska 48/2010, str. 9-10

Magdalena Niebudek/Niedziela

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Nadzieja chrześcijanina to sprawa dość skomplikowana. Potrafi dostrzec dobro nawet w sytuacjach po ludzku beznadziejnych, granicznych. Siada przy łóżkach ciężko chorych, zadomawia się w sercach samotnych i opuszczonych, w umysłach biedaków z poszarpanym życiorysem, w duszach więźniów, tuż po wyroku, w niepogodzonych z przemijaniem.
Bo nadzieja wygania z nas piekło. Dante utrzymywał, że pojawia się zawsze wraz z drugim człowiekiem. Drugi człowiek jest nadziei posłańcem i wykonawcą. Niezastąpionym.

Reklama

Opowiem ci o nim... Miał guza mózgu. Odchodził kilka lat. Całe życie ateista, a na jakiś rok przed śmiercią poprosił mnie o księdza. Uwierzysz...?
Potem ten ksiądz przychodził często. Siedzieli i gadali. W jakimś momencie usłyszałem odmawiany Różaniec... Mój ojciec nigdy się nie modlił. Nigdy! Pamiętam z dzieciństwa, że w niedziele stał pod kościelnym ogrodzeniem i kopcił papierochy. Jak przychodził proboszcz po kolędzie, brał drugą zmianę... Nie ciągnęło go do kościoła.
Kiedy zachorował... Ciężko nam było zrozumieć, co się dzieje. Ojciec-fundament, ojciec jak filar, który podtrzymuje całą rodzinną konstrukcję, rozsypał się w momencie. Zrobił się tak kruchy, że nosiłem go pod prysznic jak dużą lalkę.
W ciężkiej chorobie bywają takie chwile, poranki, że jest jak dawniej. W takim dniu rozmawialiśmy sobie jak ojciec z synem - czyli jak nigdy przedtem. Ojciec był człowiekiem pragmatycznym, mocno stał na ziemi. Okazywanie uczuć czy nawet mówienie o nich uważał za niemęskie. A wtedy powiedział z żalem - i to mnie zaskoczyło - że za późno odkrył Pana Boga. Że czasem przychodzi mu do głowy - chociaż ta myśl na początku zdała mu się zbyt okrutna - że może trzeba było się rozchorować, żeby zrozumieć sens istnienia...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Pamiętam, że byłem wtedy wikariuszem na wiejskiej parafii. Wakacje, proboszcz na urlopie, Mszę św. mam odprawić o 17.30, a o 16.50 pojawia się mężczyzna, który prosi, by pojechać z nim do umierającej mamy. Obawiałem się, czy zdążę na Mszę św., ale pojechałem. Było to moje pierwsze spotkanie z osobą w bardzo zaawansowanej chorobie nowotworowej. Ta kobieta mogła mieć ponad 80 lat i ważyła nie więcej niż 30 kg. Ledwo otwierała usta, bo ból blokował jej szczęki. Nie widziałem wcześniej takiego cierpienia. To było dla mnie wstrząsające przeżycie. Mogłem być wtedy krótko, spotkanie ograniczyło się do udzielenia sakramentów, takiego pospiesznego, bo miałem wrażenie uczestniczenia w agonii kobiety, a jednocześnie gdzieś w głowie była myśl, że w kościele ludzie czekają na Mszę św. Wszystko trwało jakieś 15 minut. Zdążyłem więc na Eucharystię, a gdy wychodziłem po niej, znów zobaczyłem tego mężczyznę. Przyszedł mi powiedzieć, że mama zmarła w kilka chwil po moim wyjściu. Pamiętam jego słowa: - Ona czekała już tylko na księdza...

W ciągu czterech lat zmarło w mojej rodzinie siedem osób. Dziadkowie odchodzili spokojnie we śnie - i to było jakoś do przewidzenia. Potem kuzyn chory na raka, który cierpiał tak, że śmierć zdała się nam ulgą nie tylko dla niego. Dwie samotne ciotki tuż przed Bożym Narodzeniem, bo miały nieszczelny piec.
Czy można pojąć sens takiego ciągu tragedii?
Nie można. Wprawiał nas w drżenie każdy telefon, każde awizo w skrzynce. Pytaliśmy: kto następny?
Najtrudniej było nam chyba się pogodzić z nagłą śmiercią brata i szwagierki. Sąd oddał nam pod opiekę ich dwoje dzieci, ogłuszonych bólem. Starsze targnęło się na życie. Chodziliśmy na terapię do bardzo mądrej psycholog, która zaproponowała nam spotkanie z księdzem. Bywało, że zachodzili do nas oboje. Część rodziny siedziała w kuchni z panią Ewą, część w pokoju z ks. Piotrem. To ksiądz zaproponował sakrament namaszczenia chorych. W pierwszej chwili zamarliśmy z przerażenia, ale wytłumaczył nam, że udziela się go w sytuacji zagrożenia życia, a dzieci są przecież w takiej kondycji...
Teraz wiem, że gdyby nie wiara w Zmartwychwstałego, to bym pewnie oszalał. Jest taki moment w rozpaczy, że albo zlecisz głową w dół, w obłęd właśnie, w totalne odrzucenie świata, albo uczepisz się choćby najmarniejszej nitki nadziei, która wywinduje Cię w górę.
Dla mnie tą nicią, tą liną jest wiara, że kiedyś się spotkamy wszyscy - cała nasza rodzina.

Jak możesz pójść gdzieś, gdzie ktoś czeka - to znaczy, że jest jeszcze dla ciebie nadzieja. A jeśli nie masz takiego adresu? Wychodzisz, trzaskają za tobą ciężkie drzwi... I pustka. Czujesz, że świat się tobą brzydzi, śmierdzisz na odległość kryminałem. Nie wpuszczą cię w żadne porządne miejsce, nikt z tobą nie chce gadać. Nie zatrudnią cię, boś złodziej. Jedyne, co możesz zrobić, to wrócić w to samo szambo, w którym się urodziłeś i wychowałeś. Nie wyrwiesz się. Nie masz na to siły. A tkwienie w bagnie oznaczać może tylko jedno - że ono cię wciągnie.
Ja recydywa jestem. 11 lat przesiedziałem za kratkami. Nie licząc dzieciństwa, na wolności byłem może z 10 lat. To, co wiem o życiu, nie nadaje się do Twojej gazety. Myślałem o sobie „śmieć”. Tak zresztą najczęściej nazywał mnie ojciec.
Strażnik kazał nam iść na spotkanie z księdzem. W więzieniu nie ma specjalnie co robić, każda odmiana się liczy, więc poszliśmy. Ks. Andrzej jest mały, chudy i w okularach. Taki profesorek. Śmialiśmy się w głos, gdy oznajmił, że chce z nami robić teatr... - Człowieku - mówiliśmy - u nas chłopaki to góra podstawówkę mają. My nic z tego pisania nie kumamy... A to o męce Pana Jezusa było.
Z tym, że potem...
Po raz pierwszy ktoś ze mną tak rozmawiał. W czasie tych prób i po nich. Nie wrzeszczał, nie warczał, nie klął, nie zaciskał mi pięści przed twarzą. Rozmawiał...
Widzisz, jak się w człowieku zacznie coś przewracać, to zrazu nie dzieje się nic. Jakby słowa przelatywały przez ciebie. Ale one jakoś zostają. Że jestem dzieckiem Boga, kochanym nawet z tymi sznytami na ramionach, z krzywą gębą...
Ks. Andrzej załatwił nam najpierw występ w domu dziecka, potem w domu starców. I w hospicjum dla umierających. Chyba wtedy pierwszy raz zobaczyłem innych ludzi. Inne życie. I inny ból.
Pamiętam, jak ks. Andrzej siedział przy łóżku łysej dziewczynki chorej na białaczkę. A ja sterczałem w nogach łóżka, przestępowałem z nogi na nogę i myślałem tylko: Co ja tutaj robię?!
A co robiłem? Zacząłem się modlić. Tak mi było tego dzieciaka żal.
To miało być o nadziei, tak? Ks. Andrzej mówi, że największy grzech to stracić nadzieję. A ja mu ufam - w końcu to on, chory dzieciak i teatr - uratowali mnie od beznadziei...

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Bez Ewangelii pozostajemy w relacji jedynie do naszych przekonań

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Jerozolima – Kościół św. Piotra in Gallicantu[/fot. Grażyna Kołek

Rozważania do Ewangelii J 13, 16-20.

Czwartek, 15 maja
CZYTAJ DALEJ

Przerażający rekord Planned Parenthood. W placówce wykonuje się średnio 1102 aborcje dziennie

2025-05-14 15:48

[ TEMATY ]

aborcja

Planned Parenthood

Adobe Stock

Planned Parenthood opublikowało swój roczny raport za rok podatkowy 2023–2024. Odnotowało w tym roku łączny przychód przekraczający 2 miliardy dolarów, z czego 792,2 miliona dolarów pochodziło ze środków federalnych. Oznacza to, że zyski organizacji pochodzą w około 40% z pieniędzy wszystkich Amerykanów. Ponieważ jednak wiele stanów ma własne plany finansowania, rzeczywisty procent będzie prawdopodobnie znacznie wyższy.

Ze sprawozdania wynika, że ​​w tym okresie Planned Parenthood przeprowadziło 402 230 aborcji, co stanowi wzrost o 2,42% w porównaniu z rokiem poprzednim, kiedy liczba ta wyniosła 392 715. Oznacza to, że w placówkach aborcyjnego giganta wykonuje się średnio 1102 aborcje dziennie, czyli 46 na godzinę. Liczby te odzwierciedlają tendencję wzrostową w porównaniu z poprzednimi raportami: w latach 2021–2022 odnotowano 374 155 aborcji, w porównaniu z 354 871 w 2019 r. Raport został skrytykowany za fakt, że nie przedstawiono w nim szczegółów dotyczących dystrybucji pigułek poronnych, praktyki, która według niektórych szacunków stanowi nawet 80% wszystkich aborcji w niektórych stanach. Badaczka Katherine Van Dyke zauważyła, że ​​to pominięcie może oznaczać, że rzeczywista liczba aborcji jest jeszcze wyższa, niż się podaje.
CZYTAJ DALEJ

W rocznicę "Rerum novarum" – czasy Leona XIII oraz Leona XIV

2025-05-15 08:19

[ TEMATY ]

Leon XIII

Papież Leon XIV

Vatican Media

Jakie są analogie związanych z przemianami społecznymi, przed którymi stał Leon XIII w XIX wieku, a tymi, z którymi mierzymy się dziś i przed którymi stoi nowy Papież Leon XIV? W kontekście encykliki "Rerum novarum", która została ogłoszona 15 maja 1891 roku historyk dr Donald Prudlo wyjaśnia m.in. motywy przyjęcia imienia Leona XIV przez nowego Papieża.

Podczas spotkania z Kolegium Kardynałów — ich pierwszego formalnego spotkania po jego wyborze — papież Leon XIV wyjaśnił częściowo powód wyboru swojego imienia papieskiego. „Istnieje kilka powodów tej decyzji” — powiedział, po czym dodał, że wybrał imię Leon „przede wszystkim dlatego, że papież Leon XIII w swojej historycznej encyklice Rerum novarum poruszył kwestię społeczną w kontekście pierwszej wielkiej rewolucji przemysłowej.”
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję