Ks. Łukasz Romańczuk: 35 lat to czas bardzo intensywny. Możemy nawet powiedzieć, że obecnie żyjemy już w innej Polsce, ale to, co się nie zmienia to fakt, że nie brakuje osób, które potrzebują pomocy. Jaki to był okres dla Caritas AW od 1989 r. do dziś?
Ks. Dariusz Amrogowicz: Był to czas bardzo dynamiczny, związany z wieloma sprawami, od gospodarczych do niesienia pomocy i zaradzania biedom ludzkim, nawet takim, z którymi chyba jeszcze Caritas się nie mierzyła w całej swojej dotychczasowej historii. Tu chciałbym zaznaczyć, że historia Caritas we Wrocławiu sięga 1905 r., bo wtedy został we Wrocławiu założony pierwszy sekretariat instytucji. Komuna zdelegalizowała Caritas i dopiero w latach 80. ubiegłego wieku można było liczyć na przywrócenie jakiejś normalności w naszej ojczyźnie. Miało to miejsce w 1989 r. Wtedy to Caritas została powołana znowu do istnienia i tak już mija 35 lat tej działalności. Mamy wiele wyzwań, m.in. związanych z gospodarką, czyli zarządzaniem obiektami, bo mamy ich pod opieką sporo, zresztą, zatrudniamy ponad czterystu pracowników, a pod opieką mamy codziennie ponad półtora tysiąca ludzi. W tej liczbie nie ma wolontariuszy i doraźnych akcji organizowanych w parafiach, bo tam działa bardzo wiele osób. To czas pomocy na wielu płaszczyznach i czas modlitwy.
Reklama
Gdybyśmy chcieli wymieniać wszystkie inicjatywy, zajęłoby nam to sporo czasu. Skąd macie na to siły, aby na tak ogromną skalę pomagać?
Przede wszystkim siła jest od Pana Boga. To Pan Bóg daje nam serce gotowe i wrażliwe na potrzeby bliźnich. Mamy regularne zjazdy Parafialnych Zespołów Caritas, dni skupienia, które pomagają nam zgłębiać duchowość Caritas. Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy tylko ludźmi i także w realizowaniu zadań społecznych, charytatywnych można się wypalić, dlatego potrzebna nam jest siła od Pana Boga, aby się zregenerować i nabrać odwagi do realizowania czynów miłosierdzia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Dzieła Miłosierdzia to nie tylko akcje doraźne, ale także miejsca, gdzie udzielana jest pomoc w dłuższym okresie. Jakie to miejsca i co udało się w nich przez ten czas zrobić?
Każdy rok przynosi różne wyzwania. Ale cieszę się, że w tym czasie udało się wyremontować i zmodernizować budynek ZOL-u w Małkowicach, Kuchnię i Stację Opieki w Oławie, Dom Opieki w Dobroszycach czy Henrykowie. To te najważniejsze. Wszystkie działania spowolniała pandemia. To był wielki taki hamulec. Nie było żadnych gotowych scenariuszy i wszyscy zastanawiali się co z tym zrobić, jak podejść do tego problemu. Ale też Pan Bóg daje nam rozum i nim trzeba się kierować. I dlatego roztropnie podchodziliśmy do każdego dzieła, które od 1905 r. niczym się nie różnią. Karmimy ubogich, ubieramy nagich, myjemy tych, którzy są potrzebujący, zaopatrujemy ich w odzież, niesiemy pomoc cierpiącym, idziemy z posługą niepełnosprawnym. Tylko że w momencie, kiedy przyszła pandemia, te działania nagle stały się wręcz działaniami heroicznymi. Na szczęście nie daliśmy się ponieść fali lęku i zamknięcia, ucieczki, ale stawiliśmy czoła wszelkim trudnościom.
A jaka jest świadomość ludzi, jeśli chodzi o skalę codziennego działania Caritas Archidiecezji Wrocławskiej?
Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że my, jako Kościół wrocławski prowadzimy DPS-y, ZOL-e, hospicja domowe, szkołę katolicką, warsztaty terapii zajęciowej, medycynę szkolną, środowiskową, długoterminową. Prowadzimy wytchnieniówkę oraz Ośrodek Szkolno-Wychowawczy. Często Caritas kojarzona jest ze świecą Wigilijnego Dzieła Pomocy Dzieciom na Boże Narodzenie, czy świecą wielkanocą, a to, co realizujemy na co dzień, często ludziom umyka. Jednak, gdy ludzie się o tym dowiadują, to rodzi to pozytywne emocje, że Kościół takie fajne rzeczy robi. Mówimy tutaj o małych i wielkich dziełach, które czyni Caritas.
Działalność Caritas można porównać do Miłosiernego Samarytanina. Czy łatwo jest dotrzeć do ludzi potrzebujących pomocy? Nie każdy przecież ma odwagę o tę pomoc prosić.
W tych sytuacjach, gdzie chodzi o osoby ubogie, to najlepiej sprawdzają się zespoły parafialne i niejednokrotnie nam o tym sygnalizują. Nasi wolontariusze starają się powoli wejść w ich przestrzeń życiową. Robią to w sposób delikatny, aby nie naruszyć właśnie tej cienkiej ściany, tego zakłopotania przyjęcia pomocy przez nich. Starają się tym ludziom pomóc w drobnych rzeczach, ale jest to wyczuwalne. Natomiast kiedy przychodzi kwestia ludzi w kryzysie bezdomności, oni też się wstydzą. Czasami się wstydzą przyjść do nas i niejednokrotnie robią to w stanie nietrzeźwości. Kiedy są trzeźwi, to widać, że wstydzą się tę pomoc przyjąć i okazuje się, że te używki nie są główną przyczyną tragedii tych ludzi. Gdzieś posypała się psychika, oni gdzieś nie dali sobie rady w życiu, czy to w relacjach rodzinnych, czy w relacjach z pracodawcą, czy nie są w stanie sobie poradzić sami z sobą i uciekają. Myślą, że poradzą sobie przez używki, ale jednak kiedy się budzą, to nagle wraca rzeczywistość i powraca cały ten ból. Oczywiście jesteśmy otwarci na ich obecność. Przykładowo ponad sto osób przychodzi do nas codziennie do łaźni, aby skorzystać z tej pomocy, doświadczyć takiego człowieczeństwa, spojrzeć sobie w oblicze będąc ogolonym, wymytym, doprowadzonym do porządku, ubranym. Wydaje mi się, że to jest taki pierwszy krok. Niewielu z nich powraca na łono społeczeństwa, ale nie rezygnujemy z nich, nie zamykamy się przed nimi i każdego dnia dajemy im kolejną szansę. Mogą skorzystać z naszej jadłodajni, łaźni i na pewno nikt im nie wytyka palcem, że kolejny raz się gdzieś posypali. Po prostu jesteśmy po to, żeby dać im to światło nadziei.